> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 9 stycznia 2017

Creed: Narodziny legendy - analiza dramaturgiczna

Drugi pełnometrażowy film Ryana Cooglera, Creed: Narodziny legendy (2015), sytuuje się między spin-offem a sequelem serii o najsłynniejszym pięściarzu srebrnego ekranu – Rockym Balboa. Opowiada historię syna Apollo Creeda, przyjaciela i przeciwnika Rocky'ego, jednocześnie dopisując epilog do życiorysu tego ostatniego, który w filmie błyszczy na drugim planie. Sylvester Stallone w 1976 roku nie tylko wykreował ikoniczną postać Włoskiego Ogiera, będąc odtwórcą tytułowej roli w Rockym i autorem scenariusza do filmu nagrodzonego trzema Oscarami, ale przez kolejne lata czterokrotnie stawał również za kamerą bokserskich widowisk (ostatni raz w 2006 roku). Można zaryzykować stwierdzenie, że Stallone opatentował charakterystyczny styl filmu bokserskiego, wszak ze stosowanych przez niego na przestrzeni lat schematów narracyjnych i rozwiązań formalnych (słynny „montaż treningowy”) korzysta się do dziś.




Wystarczy wspomnieć tegoroczne Kamienne pięści (reż. Jonathan Jakubowicz) czy Do utraty sił (2015, reż. Antoine Faqua). Oba wymienione tytuły, tak jak i seria o Rockym, nie grzeszą oryginalnością, ale trudno odmówić im sporej dawki sentymentalizmu i ujmującej prostotą pochwały dobrych wartości. Na pierwszy rzut oka również Creed: Narodziny legendy idzie dobrze utartymi ścieżkami, kilkukrotnie jednak odwraca schematy i igra z konwencją bokserskiego widowiska.


SPOILERY, wiadomo

Prolog rozgrywający się w 1988 roku przedstawia nam głównego bohatera – Adonisa Creeda, nastolatka bez rodziny osadzonego w zakładzie poprawczym. Przebywającego w izolatce za bójkę z kolegą chłopca odwiedza wdowa po jego ojcu i postanawia przygarnąć go pod swoje opiekuńcze skrzydła. Ich relacja jest skomplikowana – kobieta była żoną Apollo Creeda, zaś chłopak jest jego nieślubnym synem, owocem przelotnej znajomości, który nigdy nie poznał ojca (ten umarł jeszcze przed narodzinami chłopca). Szukanie własnej tożsamości, chęć potwierdzenia swojej wartości i próba zyskania figury zastępczego ojca zdeterminują dalsze działania bohatera.


O ile dla bohatera Sylvestra Stallone'a w oryginalnej serii ring był sposobem na wydobycie się z biedy, dla Adonisa, granego przez Michaela B. Jordana, jest ucieczką od normalnego życia. Gdy po prezentacji planszy z tytułem akcja przenosi się do 2015 roku, młodzieniec pod krawatem właśnie otrzymał awans, jednak dusi się w pracy za biurkiem, jego myśli zaprzątają nielegalne walki, w których bierze udział w Meksyku. Następuje zawiązanie akcji: bohater postanawia się zwolnić i pójść w ślady ojca, legendarnego pięściarza. Przybrana matka nie pochwala tej decyzji, a okoliczni trenerzy odmawiają mu pomocy – jest chłopakiem z dobrego domu, oni zaś trenują tych, dla których boks to jedyna ucieczka od patologii, przestępczego życia i biedy. Ze słonecznej Kalifornii wyrusza więc do Filadelfii, gdzie odnajduje legendarnego rywala swego ojca i prosi go o pomoc. Rocky Balboa na emeryturze prowadzi włoską restaurację i nie chce wracać do boksu. Co ciekawe bohater Sylvestra Stallone'a właściwie nie zostaje przedstawiony – z urywek rozmów i strzępów informacji dowiadujemy się, że to dawny mistrz, którego wszyscy znają i darzą szacunkiem. Adonis zaczyna trenować w miejscowej siłowni, jednocześnie nawiązując kontakt z sąsiadką, piosenkarką cierpiącą na wadę słuchu. W tym momencie kończy się ekspozycja – poznaliśmy głównego bohatera i jego towarzyszy (mistrza i ukochaną), wiemy też jaki cel mu przyświeca i że jest skory do poświęceń. Łatwo się nie poddaje, jest porywczy, wierzy w marzenia. Sława ojca ciąży mu na barkach i chce samodzielnie zbudować swą legendę.


Oba wątki - sportowy i miłosny - będą rozwijać się równolegle niczym w klasycznym hollywoodzkim widowisku. Jest to widoczne już przy pierwszym zwrocie fabularnym, kończącym pierwszy akt: gdy Rocky decyduje się pomóc Adonisowi, również Bianka pozwala zaprosić się na randkę. Na zmianę oglądamy kolejne treningi z dawnym mistrzem i spotkania z piosenkarką. Wygrana pierwszej profesjonalnej walki - fenomenalnie przedstawionej w jednym, trwającym cztery i pół minuty ujęciu - wiąże się też z pójściem o krok dalej w platonicznej dotychczas relacji z dziewczyną. Gdy na horyzoncie pojawia się możliwość walki z obecnym mistrzem świata, kolejne treningi będą miały jeden cel – zdobycie pasa w finałowej walce. By jednak móc stanąć w ringu naprzeciw mistrza świata, Adonis będzie musiał zdecydować, czy jest synem swojego ojca. Walka odbędzie się tylko w wypadku, gdy chłopak wejdzie na ring pod nazwiskiem Creed. Nikogo nie interesuje sam bohater, to nazwisko jego ojca jest medialne i przyniesie pieniądze organizatorom spotkania. Prawda jest bolesna, jednak bohater wychodzi jej naprzeciw chowając do kieszeni urażoną dumę małego, opuszczonego chłopca, która towarzyszyła mu przez całe życie.


Tuż za połową filmu sytuuje się pełen dramatyzmu midpoint – wychodzi na jaw, że Rocky jest śmiertelnie chory i odmawia chemoterapii. Nie widzi sensu w ratowaniu własnego życia, jest stary i zdążył już stracić wszystko, co kiedykolwiek zdobył i było dla niego cenne, z synem i żoną na czele. W gorzkich słowach neguje ojcowsko-synowską relację, jaka łączy go z młodym Creedem, sprowadzając ją do pozbawionego emocji poziomu trener-uczeń. W tym samym czasie również stosunki Adonisa z Bianką ulegają pogorszeniu. Po kłótni z Rockym rozdrażniony chłopak wdaje się w bójkę na oczach ukochanej i trafia do aresztu. Dziewczyna nie daje się przeprosić, nie chce słuchać tłumaczeń.


Gdy wydaje się, że wszystko stracone, że świetnie zapowiadająca się kariera Adonisa legła w gruzach, następuje drugi zwrot fabularny – obaj mężczyźni postanawiają podjąć walkę, wiedząc, że wzajemnie się potrzebują. Rocky poddaje się leczeniu w szpitalu, zaś młody pięściarz wraca do treningów. Słynny montaż treningowy pokazuje na zmianę Adonisa i jego rywala, mistrza świata Ricky'ego Conlana. Analogicznie jak to miało miejsce w Rockym 4 (1985, reż. Sylvester Stallone), gdzie Włoski Ogier mierzył się z Rosjaninem Ivanem Drago, a ich treningi były montowane równolegle, tak i tutaj ćwiczenia Conlana opierają się na pracy z zaawansowanymi technologicznie sprzętami, zaś Adonis korzysta z otoczenia i polega na trenerskim doświadczeniu Rocky'ego, a nie wykresach i statystykach obliczanych przez maszyny. 

Tuż przed finałową walką dochodzi do pojednania bohatera z dwoma kochanymi przezeń kobietami. Bianka pojawia się w hotelu, by wesprzeć go osobiście, zaś matka przysyła mu charakterystyczne pasiaste spodenki w kolorach amerykańskiej flagi, w jakich na ringu występował przed laty Apollo Creed. Założenie ich ma wręcz symboliczne znaczenie, tym bardziej, że na pasie mają one wyszyte dwa nazwiska – Creed i Johnson (nazwisko matki, którego przez większość życia używał bohater), co pokazuje, że bycie synem swojego ojca nie oznacza rezygnacji z własnego charakteru.


Moment kulminacyjny następuje, gdy Adonis Creed i Ricky Conlan stają naprzeciw siebie w ringu. W tym kierunku zmierzała cala fabuła, a podróż głównego bohatera doprowadziła go właśnie do tego miejsca, gdzie przejdzie ostateczną próbę. Wszystkie treningi, walki i wyrzeczenia, jakim na przestrzeni fabuły stawił czoła młody Creed, były środkami prowadzącymi do starcia z mistrzem świata, które ostatecznie udowodni jego wartość lub na zawsze pogrzebie marzenia o wyjściu z cienia ojca. 

Finałowa walka, sama w sobie posiada strukturę narracyjną i odznacza się spektakularnym zwrotem akcji. Szanse obu zawodników, mimo początkowej niepewności mniej doświadczonego z nich, są wyrównane: obaj pięściarze na zmianę zdobywają przewagę i ją tracą. W pewnym momencie Creed pada na matę i traci wzrok w lewym oku (podobnie jak Rocky wiele lat wcześniej podczas starcia z Apollem). Nie poddaje się jednak i wykorzystuje swoją szansę – w ostatniej rundzie, tuż przed finałowym gongiem, celnym ciosem posyła rywala na deski. Gdy już wydaje się, że to koniec walki, broniący mistrzowskiego pasa mężczyzna podnosi się, a gong kończy starcie, ratując Conlana przed przegraną poprzez knockout. Pretendent do mistrzowskiego pasa przegrywa na punkty, jednak wyrównana walka, słowa uznania od przeciwnika, pojednanie z Rockym, Bianką i matką, a także – może przede wszystkim – duchowe pogodzenie się ojcem i jego czynami sprawiają, że to on jest zwycięzcą. Zakończenie jest lustrzanym odbiciem finału pierwszego Rocky'ego – tam tytułowy bohater też przegrał walkę, ale zwyciężył moralnie i zdobył miłość.


Wyciszony finał pokazuje słynne schody, na które w 1976 roku wbiegał Stallone w rytmie Gonna Fly Now Billa Contiego. Teraz, niemal 40 lat później, schorowany Rocky wspina się po nich z pomocą Adonisa. Dotarciu na szczyt towarzyszy dialog, w którym bohaterowie spoglądają z góry na miasto i swe dotychczasowe życie, podsumowując je słowami: „Not bad at all”.


Creed: Narodziny legendy Ryana Cooglera cechuje trzyaktowa struktura narracyjna typowa dla hollywoodzkich widowisk. Bohater jest aktywny, zaś wydarzenia służące fabule prezentowane są na ekranie w porządku chronologicznym. Wskazanie midpointu i climaxu nie stanowi problemu dla uważnego widza. Warto też zwrócić uwagę na fokalizację – historię poznajemy wraz z tytułowym bohaterem, z którym łatwo się utożsamić, tylko chwilami narracja staje się obiektywna i skupia się na tym, czego bohater nie widzi (np. gdy podczas ostatniej walki kamera pokazuje kibicującą mu z domu matkę). W scenach treningowych lub podczas starć na ringu następuje z kolei okularyzacja, a kamera zawieszona jest nad ramieniem bohatera lub za jego plecami – najlepiej jest to widoczne podczas biegu przez miasto pod koniec filmu, w scenie będącej parafrazą fragmentów Rocky'ego 2 (1979, reż. Sylvester Stallone).

Creed: Narodziny legendy z jednej strony może być postrzegany jako autonomiczne widowisko, z drugiej jako siódma część przygód Rocky'ego, który schodzi na dalszy plan i ustępuje miejsca nowemu bohaterowi. Dzięki temu film sprawia wrażenie bogatszego fabularnie – potrafi wywołać uczucie nostalgii i nie traci czasu na zbyt długie przedstawienie postaci, z którymi czujemy emocjonalną więź od samego początku. Reżyser i scenarzysta panują nad historią. Choć podążają utartymi na przestrzeni dekad ścieżkami filmu bokserskiego potrafią wycisnąć z fabuły emocje i sprawić, byśmy z zapartym tchem kibicowali bohaterom.

Brak komentarzy: