> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Cromwell Stone - spotkanie z niewytłumaczalnym (recenzja)

Gdy Egmont wydał Cromwell Stone Andreasa po raz pierwszy, komiks szybko stał się sławny przez fakt, że nie można go było przeczytać. Nakład rozszedł się błyskawicznie, zaś w drugim obiegu szybko pojawiły się oferty o wartości kilkukrotnie przebijającej cenę okładkową. Jako że w tamtym czasie miałem naście lat, obszedłem się smakiem, a w mojej głowie dzieło Andreasa urosło do miana mitycznego Graala.



Jest to o tyle zabawne, że sam komiks opowiada o magicznym Przedmiocie, którego pożąda wielu. Jego kradzież rozpoczyna makabryczną spiralę śmierci. Tytułowy bohater to jeden z ocalałych z katastrofy statku „Levictus”. Pozostali rozbitkowie giną po kolei w tajemniczych okolicznościach, zaś Stone próbuje rozwiązać zagadkę ich śmierci i dowiedzieć się, czym jest Przedmiot będący przyczyną całego zamieszania. Wpędzi go to w szaloną podróż między jawą a snem, gdzie przeszłość zmiesza się z teraźniejszością, a "pojęcie niezwykłości stanie się zwykłe".

Utrzymana w poetyce sennego koszmaru opowieść na zmianę fascynuje, wywołuje dreszcz niepokoju i potrafi zirytować, będąc najzwyczajniej w świecie niezrozumiałą dla czytelnika. Andreas wie, że by podtrzymać napięcie i atmosferę tajemnicy, trzeba korzystać z niedopowiedzenia. Tu jednak mało co jest jasne. Nielinearnie prowadzona narracja pogłębia poczucie zagubienia podczas lektury, zaś trzykrotna zmiana perspektywy, przeskoki czasowe i traktowanie o rzeczach niedostępnych dla czytelnika (zwykłego śmiertelnika) potęguje wrażenie wszechobecnego chaosu. Sprawia to pewien dyskomfort odbiorczy, a z drugiej strony nieustannie podtrzymuje zainteresowanie czytelnika i pozwala mu zbliżyć się do bohaterów, którzy tak samo nie rozumieją wielu wydarzeń, których są częścią.



Cromwell Stone warto przeczytać dla samych rysunków. Choć początkowo przerażająca wręcz ilość szczegółów oraz specyficzne użycie cieniowania mogą sprawić pewną trudność, wymagając pewnego skupienia (nie wystarczy rzut oka, by połapać co się dzieje na planszy/kadrze), z czasem nie można nie docenić rozmachu, z jakim Andreas ilustruje swoją dziwaczną opowieść. Nie chodzi tylko o eksperymentalne kadrowanie (prosta scena podnoszenia przewróconego zegara przez „ruchome” ułożenie kadrów, zmieniające się wraz z działaniami bohatera, robi ogromne wrażenie) ani o fenomenalne dwustronicowe kadry, którymi natychmiast chciałoby się obwiesić ściany. Wizualne dopracowanie na każdym poziomie (od architektonicznej precyzji po pomysłowość surrealistycznych wizji) zasługuje na ogromny szacunek, a fakt, że komiks powstawał z przerwami na przestrzeni 22 lat, każe skłonić się Andreasowi w pas. Jak na dłoni widać ewolucję jego stylu, a jednocześnie nie można zarzucić mu, że którakolwiek część odstaje od reszty.

Cromwell Stone to ciężka lektura, wymagająca skupienia i pewnej otwartości umysłu na to, co niezrozumiałe. Momentami komiks jest niejasny (zarówno w warstwie fabularnej, jak i graficznej), nieustająco jednak fascynuje (na każdym poziomie odbioru). Andreas z pewnością stworzył dzieło wyjątkowe, kłaniające się mistrzom pokroju H.P. Lovercrafta (przez wątek kryminalny na okładce wydawca przywołuje również nazwisko Agathy Christie, jednak dla mnie jest to skojarzenie całkowicie chybione). Dzieło, które usatysfakcjonuje wszystkich miłośników grozy i tajemnicy.

8/10

Recenzja została napisana dla serwisu AlejaKomiksu.com i tam pierwotnie opublikowana.

Brak komentarzy: