> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 2 czerwca 2017

Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara

Najnowsza odsłona Piratów z Karaibów to film do bólu niepotrzebny. Kapitan Jack Sparrow stracił resztki charakteru i z głównego bohatera serii został zredukowany do zbędnego dla fabuły comic reliefu. Jednak i ta funkcja jest dyskusyjna - jego idiotyczne zachowanie i wygłupy najzwyczajniej w świecie irytują zamiast bawić. Idź spać, Johnny, jesteś pijany.



Lenistwo scenarzystów objawia się już w konstrukcji samego filmu - niby historia jest kontynuacją wydarzeń z pierwszych trzech odsłon serii, jednak tak naprawdę to po prostu żonglerka motywami, które wcześniej się już w Piratach... pojawiły. Pomijając już ckliwy do porzygu finał, to historia rozwija się jak po sznurku i jeśli nie siedzieliście przez dwie ostatnie dekady pod kamieniem, to bez trudu rozgryziecie wszystkie twisty i przewidzicie przebieg wydarzeń.

Brak oryginalności dałoby się jeszcze przełknąć, gdyby przeciwstawić jej stawiającą na spektakularność warstwę wizualną. Jednak i tu dwaj Norwegowie stojący za kamerą się nie popisali. Wiem, że trudno przeskoczyć efekciarską trójkę (Na krańcu świata), gdzie clou programu były ostrzeliwujące się statki w ogromnym morskim wirze, ale jak pokazała część kolejna (Na nieznanych wodach) nie trzeba ogromnego budżetu i przeskakiwania rekina, by stworzyć satysfakcjonujące, przygodowe widowisko (zresztą mniejsza skala była przyjemną odmianą po rozbuchanej do granic poprzedniczce - doceniłem to dopiero niedawno przy powtórnym seansie, pamiętam, że po wyjściu z kina byłem zawiedziony). Sceny akcji w Zemście Salazara ogląda się bez emocjonalnego zaangażowania, są zrealizowane bez polotu i trzy godziny po seansie trudno przywołać z pamięci którąkolwiek z nich (teraz pamiętam tylko huśtawkę na gilotynie, serio).

Jedynym plusem Zemsty Salazara jest dla mnie postać, w którą wciela się Kaya Scodelario. Silna kobieca bohaterka to niby dla serii nic nowego, jednak posądzana o czary kobieta-astrolog w czasach, gdy nauka była domeną mężczyzn (i to tej garstki, której z przygodami było nie po drodze, dodajmy) wnosi do serii powiew świeżości. Duża w tym zasługa samej aktorki, która dysponuje sporą charyzmą i zwyczajnie wyróżnia się w zalewie mdłych (Brenton Thwaites), znudzonych (Javier Bardem) i idiotycznych (wiecie kto) postaci. Oczywiście nic w tym filmie nie jest do końca udane, więc autorzy musieli zrzucić na barki bohaterki dodatkowy wątek łączący ją w zaskakujący (ta, jasne) sposób z Doskonale Nam Znaną Postacią. Na pewno nikt się nie spodziewał, żodyn. Co gorsza, tak jak wiele innych elementów, ten potencjalnie uatrakcyjniający fabułę twist powoduje tylko wywrócenie oczami i zrezygnowane westchnienie.

Poprzednie cztery części serii darzę sporym sentymentem i to prawdopodobnie on powstrzymywał mnie przed ucięciem sobie chwilowej drzemki gdzieś w połowie filmu. Zemsta Salazara niszczy tylko miłe wspomnienia z czasów, gdy kaseta z Klątwą Czarnej Perły praktycznie nie opuszczała mojego magnetowidu.

Film: 5/10
Johnny Depp: 2/10

Brak komentarzy: