piątek, 19 lutego 2010
Post 141- "Kołysanka", czyli u wampira za piecem
Juliusz Machulski wielkim reżyserem komedii jest. Klasyka polskiego kina rozrywkowego (i nie tylko) kilku dekad wyszła spod jego uzdolnionych reżyserskich paluchów i z jego stajni Klubu Filmowego "Zebra". Niemniej ostatnimi czasy da się odczuć może nie tyle spadek formy, co pewne...przyhamowanie. "Vinci" siada przy "Vabanku", "Konia trojańskiego" bije na głowę "Kingsajz"... Broni się jeszcze zjechana przez krytykę (niesłusznie moim zdaniem) "Superprodukcja" jako zjadliwa satyra na polską kinematografię. Pełen nadziei na powrót do formy wybrałem się na "Kołysankę" - "horror komediowy lub czarną komedię", jak zasugerowała recenzja prasowa. I... no cóż.
Film nie jest zły - ogląda się go bardzo miło, bez dłużyzn, dobrze zrobiony technicznie sposób spędzenia dwóch sympatycznych godzinek w kinie. Nierychliwa, spokojna narracja opisuje "mrożące krew w żyłach" perypetie wampirzej rodziny Makarewiczów, w skład której wchodzą ojciec Michał (naprawdę znakomity, niepokojący Więckiewicz), jego dobrotliwa, chociaż stanowcza żona (nijaka Buczkowska-Szlenkier), ekscentryczny, zrzędliwy dziadek (wspaniały Chabior) i czwórka dzieci, z których jakąkolwiek rolę odgrywa tylko kudłaty chłopczyk, poszukujący swego prawdziwego ojca (jako że został nazwany synem Diabła, a nie Michała), która to wprowadza się znienacka do niewielkiej, acz malowniczej wioski na Mazurach i zarabia na życie wyrabianiem ozdób ludowych. Niebawem w Odlotowie (tak, tak właśnie się zowie ta wioska) zaczynają ginąć ludzie, i to znaczni - ksiądz, niemiecki biznesmen, redaktorzy TVP itd. Wszystkich oczywiście porywają i więżą w piwnicy Makarewicze, którzy, z racji nawyków żywieniowych muszą zdrowych, dobrze odżywionych ludzi mieć zawsze pod ręką. Niby wszystko jest - kuriozalny, ludowy wizerunek wampira - chłopa z Mazur, zabawne gagi, intryga i śledztwo policyjne, malownicze widoczki mazurskiej fauny i flory... a jednak czegoś brakuje. W pewnym momencie przestaje widza interesować, co się dalej stanie. Czy ktokolwiek ucieknie, czy nie, czy powiadomi policję, czy nie, czy umrze od ubytku krwi, czy nie. Wątki poboczne (problemy z dziadkowym uzębieniem, kwestia Michałowego ojcostwa, problemy finansowe wampirów) zdają się być wepchnięte na siłę, chociaż niby mają znaczący wpływ na zakończenie filmu. Mocną stroną scenariusza są relacje, które tworzą się z czasem pomiędzy wysysanymi i wysysającymi, a także pomiędzy więźniami koszmarnej rodzinki. Z nich także jednak nic nie wynika. Zakończenie jest dziwne, nieśmieszne i pozbawione puenty ( a raczej - puenta jest tak toporna, że wolę myśleć, że jej nie było). Nie poleciłbym "Kołysanki" komuś, kto chce iść do kina się solidnie rozerwać - przypominała mi ona klimatem pełnometrażowe "Ranczo Wilkowyje" albo inne "U Pana Boga gdzieś tam" - pewnie przez obecność Ilony Ostrowskiej, która jeszcze nie wyzbyła się do końca "hamerykańskiego" akcentu Lucy Wilskiej. Kto jednak lubi spokojnie, nierychliwe i delikatnie prowadzone opowieści w sielskich, pocztówkowych okolicach przyrody, leciutko zabarwione prostym humorem - temu mogę "Kołysankę" polecić z czystym sumieniem.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
Jeszcze nie byłem, ale pójdę na 100%. Ogromnie lubię Machulskiego. Co prawda - jak zauważyłeś - ostatnio trochę forma spadła (przy "Koniu..."), ale wierzę, że będzie git. Bo tytuł jest git. I muzyka w trailerze. No i to Machulski w końcu.
A Vinci był bdb ;)
Prześlij komentarz