> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 22 września 2014

451 - Action Comics 3 - Morrison zabił Supermana?

W trzecim tomie Action Comics Morrison żegna się z przygodami Człowieka ze Stali. Ponownie fabuła komiksu to istne pomieszanie z poplątaniem. Naprzeciw Supermana stanie bowiem istota z Piątego Wymiaru, Vyndktvx, która zrobi wszystko, by tylko pokonać przywódcę Ligi Sprawiedliwości. Wraz z bohaterami będziemy podróżować przez czas i przestrzeń, znajdziemy się na innych planetach albo w przeszłości, by już kilka stron dalej znaleźć się w przyszłości i w innym wymiarze. Nie zabraknie mnóstwa postaci drugoplanowych, z których część będzie doskonale czytelnikowi znana, a część zupełnie nowa.



Szkot po raz kolejny puszcza wodze fantazji i nie zdziwię się, jeśli część czytelników poczuje się nieco zagubiona w tym wszystkim, a część rozboli głowa od nadmiaru atrakcji. Mimo wszystko, choć podobnie jak w poprzednich tomach co kilka stron drastycznie zmienia się sceneria, a akcja skręca o 180 stopni, fabuła wydaje się mniej chaotyczna. Być może wpłynął na to fakt, że jest to w pewien sposób uzasadnione scenariuszowo – czarnoksiężnik Vyndktvx miesza w życiu Kenta, stąd łatwiej zaakceptować kolejne przeskoki czasowe. Dobrym pomysłem było również przeniesienie krótkich, zamkniętych historii dodatkowych na koniec albumu, dzięki czemu główną historię możemy śledzić bez żadnych przerw.

Najlepiej z całego albumu wypadają właśnie dwie takie historie napisane przez Sholly Fisch – nostalgiczne Chłopiec i jego pies (opowiadająca o niezwykłej przyjaźni człowieka i zwierzęcia, która może przetrwać wszystko) oraz Pożegnanie (w której Superman może porozmawiać z dawno nieżyjącym ojcem). Ich siła tkwi w prostocie. Reszta albumu wypełniona jest standardową superbohaterską nawalanką, której finał łatwo przewidzieć oraz kilkoma zbędnymi w mojej opinii pomysłami (trawestacja motywu angelicznego czy pewna redefinicja Luthora).

Jeśli chodzi o rysunki, to jest to średnia półka amerykańskiego mainstreamu. Nie można się przyczepić ani do anatomii, ani do dynamizmu w scenach akcji – z drugiej strony nie ma też zbytnio czego chwalić, jest po prostu poprawnie. Najciekawiej prezentują się cartoonowe fragmenty, pełne kolorów i słodkich postaci, które opowiadają o przeszłości adwersarza Supermana.

Przygoda Granta Morrisona z Supermanem dobiegła końca. Muszę przyznać, że odetchnąłem z ulgą. Choć szalony Szkot miał kilka niezłych pomysłów, to ginęły one w fabularnym chaosie. Niestety większość proponowanych przez niego rozwiązań zupełnie nie pasuje do komiksów o Supermanie, a ciągłe skakanie pomiędzy wymiarami i przenoszenie się w czasie, prezentowanie alternatywnych wersji bohatera i nowych światów wprowadziło do serii zupełnie niepotrzebny chaos. Zamiast uatrakcyjnić lekturę sprawiło, że całość stała się niejasna i czasem wręcz trudno było zorientować się, o co chodzi, i które z wydarzeń miały miejsce, a które właściwie nie. Choć po lekturze U kresu dni część rzeczy się wyjaśnia i nabiera sensu – wciąż nie jestem przekonany do eksperymentalnej wizji Supermana na kwasie, którego przygody bardziej przypominają jakiś odjechany trip niż historię, w której można wyróżnić początek, rozwinięcie i zakończenie.



Brak komentarzy: