W trzecim tomie Action Comics Morrison żegna się z przygodami
Człowieka ze Stali. Ponownie fabuła komiksu to istne pomieszanie z
poplątaniem. Naprzeciw Supermana stanie bowiem istota z Piątego Wymiaru,
Vyndktvx, która zrobi wszystko, by tylko pokonać przywódcę Ligi
Sprawiedliwości. Wraz z bohaterami będziemy podróżować przez czas i
przestrzeń, znajdziemy się na innych planetach albo w przeszłości, by
już kilka stron dalej znaleźć się w przyszłości i w innym wymiarze. Nie
zabraknie mnóstwa postaci drugoplanowych, z których część będzie
doskonale czytelnikowi znana, a część zupełnie nowa.
Szkot po raz kolejny puszcza wodze fantazji i nie zdziwię się, jeśli
część czytelników poczuje się nieco zagubiona w tym wszystkim, a część
rozboli głowa od nadmiaru atrakcji. Mimo wszystko, choć podobnie jak w
poprzednich tomach co kilka stron drastycznie zmienia się sceneria, a
akcja skręca o 180 stopni, fabuła wydaje się mniej chaotyczna. Być może
wpłynął na to fakt, że jest to w pewien sposób uzasadnione scenariuszowo
– czarnoksiężnik Vyndktvx miesza w życiu Kenta, stąd łatwiej
zaakceptować kolejne przeskoki czasowe. Dobrym pomysłem było również
przeniesienie krótkich, zamkniętych historii dodatkowych na koniec
albumu, dzięki czemu główną historię możemy śledzić bez żadnych przerw.
Najlepiej z całego albumu wypadają właśnie dwie takie historie napisane
przez Sholly Fisch – nostalgiczne Chłopiec i jego pies (opowiadająca o
niezwykłej przyjaźni człowieka i zwierzęcia, która może przetrwać
wszystko) oraz Pożegnanie (w której Superman może porozmawiać z dawno
nieżyjącym ojcem). Ich siła tkwi w prostocie. Reszta albumu wypełniona
jest standardową superbohaterską nawalanką, której finał łatwo
przewidzieć oraz kilkoma zbędnymi w mojej opinii pomysłami (trawestacja
motywu angelicznego czy pewna redefinicja Luthora).
Jeśli chodzi o rysunki, to jest to średnia półka amerykańskiego
mainstreamu. Nie można się przyczepić ani do anatomii, ani do dynamizmu w
scenach akcji – z drugiej strony nie ma też zbytnio czego chwalić, jest
po prostu poprawnie. Najciekawiej prezentują się cartoonowe fragmenty,
pełne kolorów i słodkich postaci, które opowiadają o przeszłości
adwersarza Supermana.
Przygoda Granta Morrisona z Supermanem dobiegła końca. Muszę przyznać,
że odetchnąłem z ulgą. Choć szalony Szkot miał kilka niezłych pomysłów,
to ginęły one w fabularnym chaosie. Niestety większość proponowanych
przez niego rozwiązań zupełnie nie pasuje do komiksów o Supermanie, a
ciągłe skakanie pomiędzy wymiarami i przenoszenie się w czasie,
prezentowanie alternatywnych wersji bohatera i nowych światów
wprowadziło do serii zupełnie niepotrzebny chaos. Zamiast uatrakcyjnić
lekturę sprawiło, że całość stała się niejasna i czasem wręcz trudno
było zorientować się, o co chodzi, i które z wydarzeń miały miejsce, a
które właściwie nie. Choć po lekturze U kresu dni część rzeczy się
wyjaśnia i nabiera sensu – wciąż nie jestem przekonany do
eksperymentalnej wizji Supermana na kwasie, którego przygody bardziej
przypominają jakiś odjechany trip niż historię, w której można wyróżnić
początek, rozwinięcie i zakończenie.
- Recenzja poprzedniego tomu - Superman: Kuloodporny.
- Recenzja komiksu Liga Sprawiedliwości: Początek.
- Recenzja komiksu Liga Sprawiedliwości: Podróż złoczyńcy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz