> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 14 listopada 2017

Listy do M. 3 - recenzja

W czwartek wybrałem się na pokaz prasowy "Listów do M. 3". Dziwi mnie pewna pobłażliwość widzów/krytyków dla najnowszej produkcji Tomasza Koneckiego, bo to zły film jest. Trzecia odsłona rodzimej wersji "Love Actually" to nie tylko kolejny raz to samo, ale przede wszystkim jedna wielka olewka. 



Nie chce się reżyserowi, nie chce się scenarzystom (do fabuły jeszcze wrócimy), nie chce się aktorom, bo wszyscy zakładają, że ich produkcja i tak skazana jest na sukces komercyjny - o tym przekonaniu dobitnie świadczy sam fakt, że film o świętach bożego narodzenia debiutuje w kinach w pierwszej połowie listopada (producenci pewnie liczą, że sale będą pełne przez miesiąc, a potem film dostanie drugie życie, bo tematyka pokryje się z okołoświątecznym szaleństwem).

Podejrzewam, że pewna doza sympatii, jaka kierowana jest w stronę tego filmu wynika z faktu, że przez ostatnie sześć lat zżyliśmy się z bohaterami. Sam miło wspominam pierwszą część (o drugiej wolę zapomnieć - dość skutecznie mi to wychodzi), jednak nie sprawia to, że przymykam oko na wszelkie wady "Listów do M. 3". Chyba największa z nich to brak fabuły - w tym filmie nic się nie dzieje. Znowu mamy akcję ("akcję") rozbitą na kilka równolegle prowadzonych wątków, jednak większość postaci nie dość, że jest ledwo naszkicowana, to zwyczajnie nie ma nic do roboty - postacie Adamczyka i Dygant włóczą się po centrum handlowym bez celu; bohaterka grana przez Różczkę najpierw siedzi w radiu, potem siedzi w domu; bohater Malajkata ciągle nie pozbierał się po stracie żony. Jedyny wątek, który ma jakiekolwiek rozwinięcie i zakończenie to perypetie Melchiora (Tomasz Karolak), który szuka ojca. Dochodzi do tego czerstwy humor (sprawdźcie zwiastun, który wrzucam w komentarzu - rak mózgu w dupie, haha, beka życia!), kwadratowe aktorstwo i dialogi, od których puchną uszy - voila, koncertowo spaprany film.

Podobno można się na tym seansie śmiać, podobno można się wzruszać - ja byłem jedynie znudzony. Zabrakło postaci, które warto polubić, zabrakło fabuły, którą chciałoby się śledzić, zabrakło magii świąt - czy na serio tak w Polsce wygląda Wigilia? Wszyscy siedzą do późna w pracy lub biegają po centrach handlowych pełni pretensji, by na koniec dnia zasiąść do kolacji w grobowych nastrojach? Mimo wszystko mam szczerą nadzieję, że to tylko wymysł scenarzystów zafascynowanych zachodnimi zwyczajami. Cudze chwalicie, swojego nie znacie!

3/10

Brak komentarzy: