> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 10 lutego 2019

The Goon. Kolekcja, tom 1 - recenzja [Eric Powell, Non Stop Comics]

Po dwunastu latach nieobecności, na polski rynek powrócił Zbir. Facet o posturze goryla i poharatanej gębie, który zarabia na życie, spuszczając manto, komu trzeba. Co tu dużo mówić – tęskniłem. Gdy wydawnictwo Taurus Media zakończyło wydawanie Zbira po opublikowaniu zaledwie dwóch albumów (rozbitych u nas na trzy mniejsze), przerzuciłem się na oryginały. Z wielką radością przywitałem informację, że serię wznowi Non Stop Comics i to w wydaniach zbiorczych – pierwszy tom nowej edycji liczy 500 stron i zawiera cztery oryginalne trejdy (a więc połowa materiału jest zupełnie premierowa).



Jak już wspomniałem – Zbir to brzydal, który bije innych za pieniądze, ściąga haracze i po prostu umie rozwiązywać problemy. Mieszka w nieciekawej okolicy, gdzie spotkania z zombie są na porządku dziennym, na zapleczu lokalnego baru ogromny pająk rżnie w karty, a dokami rządzi Rybi Pete. Groteskowy świat przedstawiony jest fascynujący, bo zupełnie nieprzewidywalny i czytelnik nie wie, co go czeka wraz z przewróceniem kolejnej strony. Hej, w jednej historii pojawia się nawet Hellboy Mike’a Mignoli! 

Odpowiedzialny za scenariusz i rysunki Eric Powell, doskonale się bawi. Goon to seria, do której pasuje dosłownie każdy pomysł, więc autor ani przez chwilę się nie ogranicza. Zgrabnie miesza absurdalne poczucie humoru (momentami przekraczając granice dobrego smaku), inspiracje opowieściami grozy i całą masę akcji, przez co osiąga zaskakujące rezultaty. W serii doskonale widać undergroundowe korzenie (pierwsze numery serii Powell wydawał na własną rękę) i pulpowe zapożyczenia – zarówno w stylizacji na magazyny grozy z lat 30. i niskobudżetowe filmy sci-fi lat 50., jak i w doborze charakterystycznych przeciwników, którzy stają naprzeciwko naszego bohatera: od szalonego naukowca, przez kapłana ożywiającego umarłych, po wilkołaka bojącego się karłów.


Łatwo Goona nie docenić – ot, kolejny komiks, gdzie nawalanka z potworami jest na pierwszym miejscu – ale pamiętajmy, że seria zdobyła w sumie siedem statuetek Eisnera, czyli najważniejszej nagrody w przemyśle komiksowym (często porównywanej do Oscarów). Bo Goon – pod czysto rozrywkową warstwą – skrywa coś więcej. Powell stopniowo ujawnia tragiczne wydarzenia z przeszłości głównego bohatera, ukazując jego złamane serce i niespodziewanie uderzając w melancholijne tony. Nie sposób nie docenić również, z jaką swobodą i z jakim wyczuciem żongluje ogranymi motywami i gatunkowymi kliszami, by na ich podstawie zbudować coś nowego, porywającego i całkowicie fascynującego. 

Pięćset stron Goona pochłonąłem za jednym posiedzeniem i z ogromnym uśmiechem na twarzy. Od razu po zamknięciu komiksu, miałem ochotę na więcej. Świat wykreowany przez Erica Powella jest porywający i tętni życiem (nawet jeśli połowa jego mieszkańców to zombie i inne upiory), a groteskowi bohaterowie zaskakują niejednoznacznością i po prostu dają się lubić. Całość jest sprawnie narysowana – komizm sytuacyjny podkreśla właśnie cartoonowa kreska, jednak najbardziej w pamięć zapadają sceny retrospekcji, naszkicowane ołówkiem. Przed nami jeszcze cztery opasłe tomy (seria składa się z pięciu tomów zbiorczych), a ja wprost nie mogę się doczekać.

9/10

Komiks ukazał się nakładem wydawnictwa Non Stop Comics.

Brak komentarzy: