> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 23 grudnia 2019

Wiedźmin, sezon 1 (2019, Netflix) - recenzja

Nie wszystko mi się w netfliksowym "Wiedźminie" podoba, ale daleko mi do narzekania. Zbindżowałem te osiem odcinków z prawdziwą przyjemnością, mimo że dosłownie tydzień temu skończyłem powtarzać sobie opowiadania Sapkowskiego (istniało więc ryzyko, że będę się nudził, mając na świeżo fabuły w pamięci). Co więcej - z chęcią od razu zobaczyłbym kolejne odcinki. Poniżej krótkie wrażenia, bez szczególnego wgryzania się w zależności między serialem, a książkami i bez spoilerów.



Zacznę może od tego, co mi się nie podobało. Pod względem narracyjnym jest ten netfliksowy "Wiedźmin" nieco chaotyczny, wydarzenia z różnych porządków czasowych się tu przenikają i nie zawsze jest to jasno pokazane gdzie akurat w tej historii jesteśmy. Fajnie, że twórcy od razu robią podkład pod wydarzenia z pięcioksięgu, ale moim zdaniem niepotrzebnie tyle miejsca poświęcają na tym etapie Ciri. Jej wątek to najsłabszy element całości, bo spowalnia fabułę, a sam w sobie jest najmniej interesujący. Jednocześnie pewne zmiany względem oryginału mocno odzierają finałową scenę sezonu z emocjonalnej wagi, która nawet w serialu TVP mogła odpowiednio wybrzmieć. Jednocześnie jest nadzieja, bo wątek ten znajduje tu swoją konkluzję, więc w dalszych sezonach nie będzie nas już męczył.

Tyle narzekania. I choć można się jeszcze przyczepić do gorszych dialogów, niż w literackim pierwowzorze, czy tego, że niektóre opowiadania zostały spłycone, to należy pamiętać, że serialowa adaptacja rządzi się swoimi prawami. Dużo otrzymaliśmy w zamian - choćby bogato rozwinięty wątek Yennefer, który Sapkowski potraktował po macoszemu.


Świetne są sceny walk - starcie na miecze w finale pierwszego odcinka trafia do mojej topki, nie ma tu miejsca na zabawę, finezję, jest za to zwierzęca brutalność, niepohamowana siła i zabójcza szybkość. Geralt uderza, by zabić. Cavill jest dzikiem, ale rusza się z gracją (słynne sapkowskie wirowanie w piruetach) i czujemy do niego respekt. Obsada to zresztą kolejny plus - Cavill daje nam innego wiedźmina niż Żebrowski (mniej romantycznego), jest też nieco inny niż ten w książkach (u Sapkowskiego miał on jednak nieco więcej ludzkich uczuć mam wrażenie, a jego poczucie humoru nie było aż tak cyniczne). Yen jest cudowna, piękna i charyzmatyczna, mam nadzieję, że hejterzy odszczekają wszystkie niewybredne komentarze na jej temat. Mam problem z Ciri (nie wiem, czy to przez to, że jej wątek jest najnudniejszy i nie daje jej pola do manewru, czy może po prostu jest jeszcze niedoświadczoną aktorką). Triss wypada dość bezpłciowo, zwłaszcza w zestawieniu z Yen. Kolejnym plusem jest świętny klimat nie tylko całego świata przedstawionego, ale i poszczególnych sekwencji, które są imponująco zainscenizowane (zapożyczenia z kina grozy sprawdzają się tu doskonale). Muzyka pomaga zbudować napięcie, a rubaszne ballady Jaskra wywoływały u mnie szczery uśmiech.

Czekam na drugi sezon z niecierpliwością. Pierwszy ma kilka mankamentów, ale daje też dużo odbiorczej satysfakcji. Sprawdza się jako adaptacja kultowych opowiadań (do których podchodzi z szacunkiem, ale tu i tam nie boi się dorzucić swoich trzech orenów) i skutecznie podsyca apetyt na więcej. To przebogaty świat i historia z ogromnym potencjałem - obyśmy mogli zobaczyć ją w całości.

Ode mnie uczciwe 8/10.

Wszystkie odcinki możecie oglądać na Netfliksie.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

W końcu recenzja, która nie narzeka! Dzięki. Moje mini-przemyślenia są na wallu. Niewiele ich, ale starałam się napisać coś pozytywnego. Czekam na recenzję 2 sezonu. Dobrego Sylwestra!