> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 28 grudnia 2021

Maska Omnibus, tom 1 - recenzja

Tę samą historię można niekiedy opowiedzieć na kilka różnych sposobów. Doskonałym przykładem jest wydany na naszym rynku album “Maska Omnibus”, zbierający trzy pierwsze tomy oryginalnych przygód wielkiego zielonego łba. Bohater może być znany polskiemu czytelnikowi z crossoveru z Lobo (wydanym jeszcze przez TM-Semic) oraz filmu z Jimem Carreyem i serialu animowanego. Komiks, mimo pewnych wspólnych elementów, jest jednak o wiele bardziej hardkorową jazdą.



Film z 1994 roku to żywa kreskówka. Przygody Stanleya Ipkissa ogląda się niczym komedię slapstickową. Podobna estetyka jest również elementem charakterystycznym komiksu Johna Acurdiego (scenariusz) i Douga Mahnke’ego (rysownik), z jedną różnicą. Krew się leje, trup ściele gęsto, a bohaterowie nie przebierają w słowach. O ile atrybuty bohaterów są umowne jak w kreskówce, tak przemoc w tym świecie jest już bardzo realistyczna. Bazooka wyciągnięta z kieszeni może bawić, ale gdy wycelowana w grupę chuliganów pozostawi po nich dymiący krater i krwawe szczątki, uśmiech zamiera na ustach. Przemocy jest sporo i za każdym razem jest dosadna. Tylko bohater mający na twarzy tytułową maskę może oszukać prawa fizyki, reszta nie ma tego luksusu. Gdy ktoś oberwie bejsbolem w głowę to w filmie nad jego głową pojawią się latające ptaszki i urośnie mu ogromny guz - w komiksie jego mózg ozdobi ścianę.

Pierwsze komiksy o Masce pochodzą z początku lat 90. Zarówno w fabule, jak i warstwie graficznej, prezentują dość szorstki styl. Momentami można wręcz powiedzieć, że to amatorka - chaotyczny zbiór wulgarnych gagów z kiepskimi rysunkami. Na szczęście wrażenie to mija z czasem, a obaj twórcy w kolejnych albumach (“Powrót Maski” i “Maska kontratakuje”) prezentują znacznie dojrzalsze treści. Może nie na poziomie żartów, bo te wciąż jadą po bandzie i prezentują niepokorny styl, ale konstrukcja fabuły i same rysunki (perspektywa, anatomia, tła, kolory) - to wszystko “się wyrabia” i sprawia lepsze wrażenie niż w kilku pierwszych zeszytach.

Dużym plusem jest też zmiana bohatera - Stanley w komiksie jest okropnym dupkiem i nie wzbudza ani grama sympatii. Na szczęście maska dająca supermoce przechodzi z rąk do rąk, a każdy właściciel korzysta z niej trochę inaczej, co wprowadza różnorodność i potrafi utrzymać zainteresowanie czytelnika.

“Maska Omnibus” to komiks specyficzny. Miłośnicy komiksowego hardkoru w kreskówkowej oprawie pewnie znajdą tu coś dla siebie. Osobiście większość żartów mnie nie ruszyła, a przyjemność z lektury zacząłem czerpać dopiero w końcówce tomu zbiorczego, gdy obaj autorzy odnaleźli swój styl. Jednak w przygodach maniaka z zieloną twarzą tkwi potencjał - właśnie dlatego sięgnę po kolejne tomy, by przekonać się, czy autorzy znają równowagę między jechaniem po bandzie a opowiadaniem zajmującej historii.

Album “Maska Omnibus” ukazał się po polsku dzięki wydawnictwu Non Stop Comics.

Brak komentarzy: