Szukając czegoś lekkiego do poczytania przed snem wróciłem ostatnio do serii "Savage Dragon" i sięgnąłem po kolejny tom Archives (4 z 11, czyli zeszyty 76-100). "Archives" to grube (każdy ponad 500 stron), miękkookładkowe, czarno-białe wydania na tanim papierze, które pozwalają szybko nadrobić zaległości.
W tomie czwartym Dragon trafia do innego świata i wszyscy chcą go załatwić. Czyli w sumie nic nowego. Wciągnąłem ponad połowę za jednym zamachem, bo czyta się to błyskawicznie - zwłaszcza, gdy większość tomu stanowią kozackie naparzanki z robotami, potworami, kosmitami czy bogami. Dragon nie da sobie w kaszę dmuchać. Całość jest cudownie bezpretensjonalna i reprezentuje sobą wszystko, co najlepsze z komiksu superbohaterskiego lat 90. XX wieku. Super, że Erik Larsen, facet, który od ponad trzech dekad samodzielnie pisze i rysuje przygody Dragona, mógł tworzyć tę serię na własnych zasadach. Na pewno kojarzycie Larsena z TM-Semic (rysował przygody Spider-Mana po Toddzie McFarlanie - w tym kozacki "Powrót Złowieszczej Szóstki"). Artystyczna wolność procentuje w jakości, co widać nawet, gdy czyta się te komiksy 25-30 lat później. Czysta frajda!
Tom czwarty Archives tylko rozbudził apetyt, więc w wolnej chwili sięgnąłem po tom piąty (zeszyty 101-125). Na półce czeka jeszcze drugie tyle wydań zbiorczych, więc całą przygoda potrwa jeszcze całkiem sporo, ale na razie bawię się tak dobrze, że zupełnie nie chcę opuszczać tego zwariowanego świata. Myślę, że gdyby nie podejście Larsena do superhero w "Savage Dragon", to Kirkman nie stworzyłby "Invincible" - widzę tu te same patenty, jeśli chodzi o budowanie postaci (a także bezpardonowe pozbawianie ich życia), źródła humoru i łączenie obyczajówki z totalnie przegiętymi bijatykami. Mark Grayson pojawia się zresztą kilkukrotnie w ramach gościnnych występów w "SD".
W tomie piątym Dragon wraca do Chicago i bierze ślub, co nadaje komiksowi nowej dynamiki. Doskonałe są fragmenty, w których musi konfrontować się z Angelą, córką jego żony, a jeszcze lepiej się robi, gdy na scenę wkracza Mister Glum, kosmita w czerwonym ciele dziecka, który ma wielkie ambicje - chce przejąć władzę nad światem, a w tym celu musi najpierw pozbyć się Dragona. Sęk w tym, że mieszkają razem pod jednym dachem, więc wszystkie nieudolne próby pozbycia się bohatera nabierają iście slapstickowego wydźwięku. Cenię tę serię oczywiście za masę akcji i samoświadomość, ale właśnie takie fragmenty nadają jej wyjątkowego charakteru.
Podobno Studio Lain zastanawia się nad polskim wydaniem, opartym na wersji Ultimate Collection (czyli w kolorze i z dodatkami, po ok. 400 stron/tom). Patrząc na to, jaką furorę na rynku robią komiksy superhero z lat 90. (od nostalgicznych strzałów z Batmanem, Spider-Manem czy Ghost Riderem po nowe wersje Spawna), Dragon może trafić na podatny grunt.
W 1995 roku powstała kreskówka "Savage Dragon", a że jakaś poczciwa dusza wrzuciła całość na YT, to nadrobiłem do śniadania. No cóż, mało to ma wspólnego z komiksem, powiedziałbym, że bliżej temu do tytułów w stylu "Motomyszy z Marsa". Autorską serię Larsena zmieniono w generyczną kreskówkę dla dzieciaków w konwencji procedurala, a z oryginalności pierwowzoru ostały się tylko przesadzone projekty postaci. Drugi sezon co prawda jest lepszy - ładniejsza animacja, ciekawsze fabuły (kilka niezłych śledztw, które rzeczywiście oferują jakaś zagadkę, nawet jeśli prościutką, pojawiają się też fajne wątki wykluczenia "dziwolągów" z supermocami) - ale wciąż daleko do radosnej lekkości Erika Larsena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz