czwartek, 27 sierpnia 2009
Post 105 - Henri Dessire Landru
Kochamy seryjnych morderców. W literaturze, kinie, komiksie. Kochamy ich wymyślone i prawdziwe, lecz doprawione szczyptą mitu biografie, historię zbrodni i opisy smutnego losu, jaki spotkał ofiary krwawej żądzy. Ach, ci wielcy, legendarni oprawcy (na dobrą sprawę w większości przypadków mieli po prostu dobrze rozkręcony marketing – głośne procesy, niewyjaśnione zagadki itp., bo liczby ofiar zazwyczaj nie były aż tak imponujące, jak na kontach wielu zapomnianych przez historię i prasę psychopatów, których zabójstwa liczyło się w tuzinach). Jednym z nich, był „Sinobrody z Gambais” – podejrzany o zamordowanie 11 kobiet w swojej letniej rezydencji paryżanin Henri Desire Landru. Francuska wersja Kuby Rozpruwacza doczekała się komiksu Chaboute’a, dzięki któremu mało u nas znana postać krwawego Francuza dostała szansę na zaistnienie w publicznej świadomości (a na pewno wśród czytelników komiksów). W odróżnieniu od „Wyspy Burbonów”, tutaj Egmont serwuje nam śliski, kredowy papier, z niezwykle nasyconymi czerniami, które aż cieszą oczy przy kresce alzackiego komiksiarza.
Historia jest prosta. Aż za prosta. Jest tytułowy bohater, drobny oszust, jest inny oszust, dezerter, bardziej bezwzględny i złowieszczy, a w dodatku oszpecony, kryjący swą pooraną eksplozją szrapnela twarz za bandażami. I tyle, bo więcej postaci nie ma. Są niby jakieś pospieszne szkice bohaterów, ale większość (no dobra, wszyscy) to tylko tło dla dwóch wyjętych spod prawa gentlemanów. A właściwie na to miano zasługuje wyłącznie Landru – zawodowy Don Juan, dla pieniędzy umawiający się z owdowiałymi na skutek wojny kobietami. Obaj panowie mają cwany sposób na pozyskiwanie pieniędzy, z wykorzystaniem uwodzicielskich zdolności Henriego. Jednak okazuje się, że kombatant o wyglądzie Darkmana wiąże z bogatymi wdówkami także swoje własne, mroczne plany....
SPOILER.
I potem i tak za wszystko dostaje Henri. Niby jest coś o spisku, coś o machinacjach, jakieś bajki i fantazje, że rzekomo to ukartowane, że to nie tak, że nakręcone, że ktoś z wyższych sfer..... Pełno banialuków. Zresztą, i tak to nieważne – czytelnik przecież wie, że skończy się tak, jak się skończyć ma i żadne scenariuszowe fikołki tutaj nie pomogą. A co więcej, drażnią. Bo to, co wyszło w „From Hell” (czyli tajne machlojki i intrygi na najwyższych szczeblach władzy, które prowadzą do zbrodni), tutaj są potraktowane tak skrótowo i szkicowo, że mogłoby ich wcale nie być. Dobrze zbudowane jest napięcie, ale autor w pewnym momencie niepotrzebnie zaczyna rozwlekać akcję – fakt, jest coś przerażająco rytmicznego w kolejnych sekwencjach zbrodni, jednak od pewnej chwili zaczyna to być uparte wygrywanie tego samego motywu wciąż i wciąż, bez urozmaicających go akordów. Potem wszystko za to leci tak z kopyta, że nie ma nawet czasu na skupienie się – i autor też go zapewne nie miał, bo końcówka szeleści sztampą i bałaganem zarazem – coś się dzieje, nie wiadomo jak i co i z kim i kto i dlaczego on nie pali tych papierosów. Szkoda.
PO SPOILERZE
Podsumowując – ten komiks nie jest zły. Ma świetną grafikę i niezły klimat. Po prostu nieco mnie rozczarował – zbytnią sztampowością, prostotą intrygi i przede wszystkim – fałszowaniem. Bo to nie jest autorska wizja historii znanego mordercy, tylko znany morderca (no dobra, podejrzany o morderstwo) w bajce wymyślonej przez Chaboute’a i nieszczególnie popartej prawdą historyczną. Szkoda, że brak choćby przypisów, które elementy fabuły są prawdziwe, a które zmyślone- posłowie niewiele pomaga. Niemniej i tak warto kupić – choćby po to, aby dać się przenieść dzięki rysunkom w czasy belle epoque.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz