Bóg odszedł, pozostawiwszy po sobie pusty tron. Teraz każdy, od Wróżki
Zębuszki po potężnych tytanów, pragnie na nim zasiąść. Kto jednak okaże
się na tyle przebiegły, by wykiwać konkurencję? Kto okaże się na tyle
silny, by przejść ulicami Srebrnego Miasta? Co zrobią aniołowie z
Michałem na czele, by powstrzymać nadejście samozwańca? I co zrobi
Lucyfer, któremu wybitnie nie na rękę jest pojawienie się nowego boga?
W siódmym tomie serii komiksowej o Gwieździe Zarannej Lucyferze pod tytułem "Exodus", scenarzysta Mike Carey stawia wiele pytań. Szkoda, że niektóre odpowiedzi rozczarowują, a wiele wątków jest pospiesznie ucinanych. "Lucyfer" od samego początku jest dość nierówną serią - tomy bardzo dobre przeplatają się z przeciętnymi. W "Exodus" historia zmierza wciąż w niejasnym kierunku (przynajmniej dla mnie), pojawia się wiele nowych postaci, które znikają zaledwie po kilku stronach. Większość bohaterskich wyczynów (nawet tych "boskich") przychodzi postaciom niezwykle łatwo i pozostawia czające się gdzieś w głowie pytanie: "serio?". Czuć zmarnowany potencjał, a całość sprawia wrażenie węża, który zjada własny ogon. Nie jestem do końca pewny, czy Carey wie, dokąd prowadzi historię i czy ma jakąś skonkretyzowaną wizję całości. Zastanawiam się czasem, czy niektóre wydarzenia mają głębszy sens, niż tylko nabicie kolejnych stron. Liczę, że tak, jednak muszę przyznać, że opowieść staje się coraz bardziej bełkotliwa. Na szczęście, mimo całej bełkotliwości i pospiesznego ucinania kolejnych wątków, siódmy tom czyta się bardzo sprawnie i szybko. Akcja wciąga i mimo kilku zgrzytów szybko przewracamy kolejne strony. Dopiero po odłożeniu komiksu na półkę, przychodzi do głowy pytanie, czy te 160 stron popchnęło w ogóle fabułę do przodu.
Graficznie jest - jak zwykle w "Lucyferze" - średnio. Rysownicy zaproszeni do pracy nad kolejnymi zeszytami to raczej rzemieślnicy niż artyści. Zresztą "Lucyfer" nigdy nie zachwycał warstwą graficzną, braki - tudzież celowe uproszczenia i karykatury - nadrabiał najczęściej misternymi intrygami przedstawionymi w fabule. Szkoda, że tym razem scenarzysta nie pokazał fajerwerków, a co najwyżej zimne ognie. Mam cichą nadzieję, że to tylko "cisza przed burzą"...
Hardkorowi fani posiadający na półce poprzednie tomy kupią również ten. Ludzie nie znający serii niech lepiej zaczną po bożemu - od "Diabła na progu". Ci natomiast, którzy nie byli przekonani do "Lucyfera", nie znajdą tu raczej nic, co miałoby zmienić ich zdanie. Liczę, że kolejne tomy będą tylko lepsze, a cała seria w końcu ustabilizuje poziom.
W siódmym tomie serii komiksowej o Gwieździe Zarannej Lucyferze pod tytułem "Exodus", scenarzysta Mike Carey stawia wiele pytań. Szkoda, że niektóre odpowiedzi rozczarowują, a wiele wątków jest pospiesznie ucinanych. "Lucyfer" od samego początku jest dość nierówną serią - tomy bardzo dobre przeplatają się z przeciętnymi. W "Exodus" historia zmierza wciąż w niejasnym kierunku (przynajmniej dla mnie), pojawia się wiele nowych postaci, które znikają zaledwie po kilku stronach. Większość bohaterskich wyczynów (nawet tych "boskich") przychodzi postaciom niezwykle łatwo i pozostawia czające się gdzieś w głowie pytanie: "serio?". Czuć zmarnowany potencjał, a całość sprawia wrażenie węża, który zjada własny ogon. Nie jestem do końca pewny, czy Carey wie, dokąd prowadzi historię i czy ma jakąś skonkretyzowaną wizję całości. Zastanawiam się czasem, czy niektóre wydarzenia mają głębszy sens, niż tylko nabicie kolejnych stron. Liczę, że tak, jednak muszę przyznać, że opowieść staje się coraz bardziej bełkotliwa. Na szczęście, mimo całej bełkotliwości i pospiesznego ucinania kolejnych wątków, siódmy tom czyta się bardzo sprawnie i szybko. Akcja wciąga i mimo kilku zgrzytów szybko przewracamy kolejne strony. Dopiero po odłożeniu komiksu na półkę, przychodzi do głowy pytanie, czy te 160 stron popchnęło w ogóle fabułę do przodu.
Graficznie jest - jak zwykle w "Lucyferze" - średnio. Rysownicy zaproszeni do pracy nad kolejnymi zeszytami to raczej rzemieślnicy niż artyści. Zresztą "Lucyfer" nigdy nie zachwycał warstwą graficzną, braki - tudzież celowe uproszczenia i karykatury - nadrabiał najczęściej misternymi intrygami przedstawionymi w fabule. Szkoda, że tym razem scenarzysta nie pokazał fajerwerków, a co najwyżej zimne ognie. Mam cichą nadzieję, że to tylko "cisza przed burzą"...
Hardkorowi fani posiadający na półce poprzednie tomy kupią również ten. Ludzie nie znający serii niech lepiej zaczną po bożemu - od "Diabła na progu". Ci natomiast, którzy nie byli przekonani do "Lucyfera", nie znajdą tu raczej nic, co miałoby zmienić ich zdanie. Liczę, że kolejne tomy będą tylko lepsze, a cała seria w końcu ustabilizuje poziom.
Tekst ukazał się na Alei Komiksu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz