> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 19 sierpnia 2012

282 - Najgorzej - recenzja komiksu "Burrit"

Zacznę dziś od końca. Czyli kilku słów o wydaniu, które zwykle zostawiam sobie na deser. Kiedy przyszła do mnie paczka z komiksem "Burrit" byłem zaskoczony jego jakością. Spodziewałem się czegoś przypominającego kserowane ziny a otrzymałem nieźle wydany albumik. Grzbiet, sztywna i lakierowana okładka, śliski papier, dobre nasycenie czerni. Szkoda, że na tym miłe niespodzianki się skończyły.


Zarówno rysunki jak i fabuła nie porywają. Zaczyna się raczej schematycznie - do prywatnego detektywa przychodzi piękna kobieta i zleca mu odnalezienie partnera. Nic, co by nie było przerabiane na setki sposobów. Niestety, wbrew zapewnieniom wydawcy o pełnej rozmachu i złożonej narracyjnie fabule, ta jest raczej chaotyczna i przypomina jazdę bez trzymanki - w tym negatywnym sensie. Wszystkiego jest w niej za dużo. Historia sprawia wrażenie pisanej "na żywo" - bez wcześniejszego rozplanowania. Cliffhangery są tak częste, że po kilku stronach przestają w jakikolwiek sposób wpływać na emocje czytelnika, a sama historia jest pełna dziwnych i często niedorzecznych treści. Dialogi są niezwykle sztuczne, pierwszoosobowa narracja - stanowiąca niejako charakterystyczny punkt czarnych kryminałów - irytuje i brakuje jej lekkości. Gagi są wymuszone i wrzucone w nieodpowiednie miejsca. Główny bohater w niczym nie przypomina lubianych przez nas detektywów, również jako karykatura tychże postaci ponosi porażkę. Nie imponuje nam intelektem, nie urzeka osobowością czy poczuciem humoru, a o tym, że jest detektywem świadczy tylko ubiór - charakterystyczny prochowiec i filcowy kapelusz, które w złotym okresie czarnego kryminału były stałymi atrybutami każdego prywatnego detektywa i do dziś stanowią archetypiczny wizerunek takiego bohatera. Również postacie drugoplanowe pojawiają się w ilościach produkowanych taśmowo i jest ich po prostu za dużo, by zainteresować się choćby jedną z nich.

"Burrit" rozczarowuje we wszystkich trzech kategoriach, w jakich mógłby być postrzegany. Zawodzi jako komiks dla dzieci - jest zbyt przegadany i zwyczajnie nudny, nie ma tu niczego, co mogłoby zainteresować małego miłośnika zagadek (nawet kolorów), nie mówiąc już o jakiejkolwiek wartości edukacyjnej komiksu. Jako kryminał nie porywa zawiłą intrygą i zawodzi narracyjnie, a jako parodia tego ostatniego - nie śmieszy, a raczej przyprawia o zażenowanie.

Również rysunki nie prezentują niczego odkrywczego. To po prostu średniej jakości cartoonowy styl, jakich wiele. Znów odwołam się do słów wydawcy - nie moja wina, że tekst na czwartej stronie okładki, w kontekście tego, co zobaczyłem w samym komiksie, niezmiernie mnie śmieszy. Zdaniem wydawcy rysunki świetnie oddają surowy klimat współczesnego miasta. Jeśli tak wygląda współczesne miasto lubelskiego wydawcy, to chyba Lublin musi być jakąś kreskówkową krainą. Szkoda, że odwołując się do czarnego kryminału - a przynajmniej wszędzie pisząc o takim odwołaniu - również kadrowanie nie jest w żaden sposób szczególne. Niejednokrotnie kadrom brakuje dynamiki i naturalności. Gdyby sparafrazować niektóre klasyczne i charakterystyczne już kadry ze starych filmów noir, np. tych w reżyserii Howarda Hawksa i przenieść je w cartoonowy świat Kunickiego z pewnością otrzymalibyśmy coś ciekawego. Można by wtedy mówić o nawiązaniach do klasyki nie tylko w warstwie fabularnej i narracyjnej, ale i wizualnej albumu.

Nawet jak na debiutanta, któremu przecież wiele można wybaczyć, Klaudiusz Kunicki ponosi porażkę. Zarówno jako scenarzysta jak i rysownik (choć w tym drugim aspekcie nie tak bolesną). Dawno nie czytałem tak kiepskiego komiksu. Na wiele błędów scenariuszowych można by jeszcze przymknąć oko, gdyby rysunki stały na wysokim poziomie. Te jednak są mocno średnie - można by je dopracować i ujednolicić pod względem stylu (bo niektóre modele postaci totalnie nie pasują do reszty). Paradoksalnie autor świetnie scharakteryzował swój komiks, wkładając w usta tytułowego bohatera następujące słowa: "Przez chwilę wydawało mi się, że nie biorę udziału w porządnej historii kryminalnej, lecz jakiejś podrzędnej parodii, a wszystkie czekające mnie przygody, problemy i niebezpieczeństwa będą jedynie serią głupawych gagów". Cóż, ja takie wrażenie miałem przez cały czas i nie minęło nawet po zamknięciu albumu. 


Recenzja pierwotnie została opublikowana na Alei Komiksu.

3 komentarze:

Pan Latar pisze...

Czyli album jest typowym gównem w błyszczącym dresie:-)

Jan Sławiński pisze...

Ładnie powiedziane.

Agata Borowska pisze...

Bardzo ciekawie to zostało opisane. Będę tu zaglądać.