> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 20 maja 2013

341 - Komiksowa Wawa 2013

Na początek komparatystyczne linki: nie był to najlepszy weekend w roku, ale było dużo fajniej, niż rok temu


Bardzo dobrze się bawiłem. Przeniesienie imprezy z Pałacu Kultury na Stadion Narodowy było świetnym pomysłem - wreszcie  można było normalnie oddychać i chodzić, a nie stać w tłumie. Wiadomo - czasem się korkowało, ale przestrzennie było naprawdę ok, co od razu zrobiło kolosalną różnicę w odbiorze imprezy. W tamtym roku czułem się strasznie klaustrofobicznie (nie jest to najlepsze zdanie jakie napisałem, ale łapiecie o co mi chodzi), w tym roku nie miałem tego problemu. 

Było również dużo więcej znajomych. Po pierwsze mocna ekipa z Krk, po drugie twórcy RCK (z którymi zaprzyjaźniłem się na Krakowskim Festiwalu Komiksu), do tego Obiboki. Nie mogło być źle.

Mówiąc szczerze nie brałem zbytnio udziału w oficjalnych panelach i spotkaniach - wolałem spędzić czas włócząc się po giełdzie i przybijając kolejne piony. Jedyne spotkanie, w którym wziąłem udział to spotkanie o RCK. Odniosłem dziwne wrażenie, że prowadzący (również wydawca komiksu) chciał jak najszybciej wyjść z sali. Może to wina małej ilości czasu i sporej liczby osób biorących udział w wydarzeniu - coś koło sześciu chłopa plus Gosia. Nie wiem, więc wróćmy do włóczenia się.

Włóczenie się po giełdzie jest raczej zawsze podobne. Ogląda się stoiska wydawców, kupuje zawrotne ilości komiksów (tym razem przywiozłem szesnaście, głównie ziny) i gawędzi. Zazwyczaj omija się kolejki po autografy (przynajmniej ja tak robię), choć tym razem dałem się skusić i do kolekcji dołączyło kilka oryginalnych rysunków. W darmowym albumie "Tim i Miki w Krainie Psikusów" pojawiły się rysunki Jaszcza i Lucka. O samym albumiku więcej już wkrótce. Z kolei złapany na stoisku Kultury Gniewu KaeReL narysował ninja wariację jednego ze stworków pojawiających się w albumie. Zresztą specjalnie po to kupiłem drugą "Łaumę", ponoć już ostatnią w ogóle. Cieszę się, że udało mi się wreszcie spotkać i poznać na żywo Karola i żałuję, że jak zawsze w takich sytuacjach nie wiedziałem jak zacząć rozmowę (bo podryw "na Agnieszkę" nie wchodził w grę).

Koło 17 znaleźliśmy się z Rybbem i w czwórkę (z Januszem Ordonem i Markiem Lachowiczem) uderzyliśmy na obiad. Prosta Historia okazała się odpowiednim wyborem, sensownych rozmiarów burger plus piwo w cenie do przełknięcia (heh) i dobrym towarzystwie. Było bardzo fajnie. Później przeszliśmy do Om nom nom na wystawę Alfonso Zapiwko Zapico. Pękły kolejne browary. Było fajnie. W ogóle zawsze jak są kumple, piwo i komiksy to jest fajnie. 

After. Było... wiecie jak, bo wiecie z kim byłem i co piłem. Cospleyowy akcent bitwy komiksowej wywołał na mej twarzy ogromny uśmiech, zdjęcia pewnie będzie można niedługo zobaczyć. Gonzo - duży szacun! Udało się też nawiązać kilka nowych komiksowych kontaktów (rysowników nigdy dość), mam nadzieję, że wszyscy pamiętają i wybaczą mi bełkot i ewentualną nachalność. Łukasz Rydzewski - liczę zwłaszcza na Ciebie, chłopie! Byłem już na kilku komiksowych afterach, ale wczorajszy zdecydowanie zarządził. Dzięki!

Poranek nie był już taki kolorowy.  Obudziłem się zmięty niczym kartka papieru w koszu ambitnego, acz niezbyt utalentowanego pisarzyny. Michał (pozdrawiam) oczywiście się śmiał i wbijał w szpile przy każdej okazji, ale poczekam i kiedyś się odpłacę. Zresztą dostał za swoje podczas spaceru wokół Stadionu. Było tak: poszliśmy z rana na targi, coby zająć miejsce w kolejce do Marvano. Znaczy, ja chciałem się po prostu przejść, a Michał i Mateusz (też pozdrawiam) chcieli zająć miejsce. Było dziwnie, przechodzimy przez most - tam (pod nami w sensie) stado golasów leży na piasku. Dochodzimy do stadionu - główne wejście zamknięte. Wchodzimy jakimś bocznym - trzeba obejść cały stadion, żeby dostać się do wejścia na targi. Idziemy, idziemy, masakra, w końcu doszliśmy. Wiem, fascynująca historia, ale to był ciężki poranek, a to chodzenie wcale nie pomogło.

W niedzielę na targach pojawiło się więcej osób niż w sobotę. Pokręciłem się trochę, pożegnałem, spakowałem do plecaka ostatnie komiksy (aż dziw, że ów to wytrzymał. Dzielny plecak, teraz już takich nie robią!). Tak naprawdę to tyle. Maja odprowadziła mnie na pociąg i wróciłem do domu, a w drodze powrotnej skończyłem czytać "Eugenia Grandet" Balzaka. Podobało się, choć dodałbym kilka wybuchów. Podsumowując festiwal: obyło się bez sensacji, miło spędziłem czas, cieszę się, że prawie z każdym znajomym udało mi się zamienić choć słowo. Trochę szkoda, że wydałem wszystkie pieniądze. 

Choć w sumie to nie, wcale tego nie żałuję.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Godna relacja :D To była moja pierwsza Komiksowa Warszawa i odebrałam ją całkiem pozytywnie. Co do klaustrofobii - ja tam dostawałam momentami szału przez średnią ilość człowieków na metr kwadratowy. To aż strach pomyśleć, jak tłoczno było w poprzednich latach ;)