Mówi się, że spośród komiksowych herosów Marvela najlepszych złoczyńców ma Spider-Man. Dr. Octopus, Green Goblin czy Venom są dziś postaciami niemal tak samo ikonicznymi jak pajęczy heros. Niestety, na jednego udanego antagonistę przypada kilku takich, którzy twórcom nie wyszli. Z drugiej strony w rękach zdolnego scenarzysty nawet wywołujący politowanie złol może stać się pełnokrwista postacią. Udowodnił to między innymi Tom King w swoim odrodzeniowym Batmanie, w którym dopisał poruszającą genezę… Kite Manowi.
W świecie Spider-Mana złoczyńcami z niewykorzystanym potencjałem są niewątpliwie Carnage oraz Hobgoblin. Pierwszy, znany gównie za sprawą wydanego na polskim rynku przez TM-Semic crossovera Maximum Carnage, stanowi spotęgowaną do ekstremum wersję Venoma. Drugi pojawił się na początku lat osiemdziesiątych jako następca Green Goblina – lepszy od oryginału, bo szaleństwo Osborna zastępujący cynicznym wyrachowaniem. Hobgoblin budził zainteresowanie czytelników głównie za sprawą swojej sekretnej tożsamości. Niestety, Marvel rozegrał tę zagadkę bardzo niefortunnie, niepotrzebnie zwlekając przez prawie pięć lat z jej rozwiązaniem. W dodatku redaktorzy mieli różne typy co do osoby znajdującej się pod maską goblina. Ostatecznie padło na Neda Leedsa, chociaż przeczyło temu sporo poszlak. Przy okazji Leeds zginał w innym komiksie kilka miesięcy przed swoim oficjalnym ujawnieniem, więc zaraz pojawił się drugi Hobgoblin w osobie Jasona Macendale’a. Niektórzy mogą go pamiętać z komiksów wydanych przez TM-Semic, gdzie pomiatali nim Spider-Man, Dr. Ock, Ghost Rider… Właściwie wszyscy. W 1997 roku cały na biało wjechał scenarzysta Roger Stern, który w mini-serii Hobgoblin Lives dokonał małego retconu. Leeds okazał się ofiarą intrygi oryginalnego goblina, który przy okazji pozbył się Macendale’a. Ostatecznie pod maską złoczyńcy krył się Roderick Kingsley – uznany projektant mody i były szef Mary Jane, pojawiający się swego czasu na drugim planie tytułów o Spider-Manie. W tym samym okresie do świata żywych powrócił Norman Osborn - Hobgoblin nie był więc nikomu potrzebny. Po krótkim starciu z Green Goblinem Kingsley przeszedł na emeryturę. I tak nikogo to za bardzo nie obchodziło.
Przez lata Carnage pojawiał się w kilku mniej udanych mini-seriach (ewentualnie Sentry rozrywał go na pół i rzucał jego resztki w stronę słońca), z kolei o Kingsley’u przypomniał sobie Dan Slott – tylko po to, by ten przekazał tytuł Hobgoblina Philowi Urlichowi. Oczywiście za odpowiednią miesięczna opłatą, której nieuiszczenie skutkowałoby śmiercią młodego goblina. Za sprawą crossovera AXIS obaj złoczyńcy dostali swoje pięć minut na pierwszym planie. Kto czytał główną serię, ten wie, że Carnage jest jedną z kluczowych postaci. Z kolei Kingsley – ironia losu – znów pojawił się w zastępstwie Green Goblina. Pierwotnie to Osborn miał pełnić małą rolę w AXIS, jednak gdy okazało się, że postać jest niedostępna, fioletowo-zielony kostium na głównej okładce szybko przemalowano na niebiski i pomarańczowy. Przy okazji Carnage i Hobby otrzymali po mini-serii, które dzięki uprzejmości Egmontu ukazały się także na polskim rynku we wspólnym tomie.
Na początku zaznaczę, że znajomość głównej serii AXIS nie jest konieczna przed lekturą AXIS: Carnage i Hobgoblin. Trzeba tylko wiedzieć, że w pewnym momencie doszło do odwrócenia moralności wybranych herosów i złoczyńców. Także tytułowi antagoniści stoją teraz po stronie dobra. Znaczy ten pierwszy stara się ze wszystkich sił. A ten drugi i tak myśli tylko o sobie, a że zyski przynosi mu teraz walka ze złem – czemu nie. Obie historie utrzymane są w komediowym tonie, jednakże dzieli je na tyle dużo, że każdą należy omówić w osobnym akapicie.
Carnage’owi przypadła mniej udana część tomu. Fabuła jest prosta. Szaleniec chce czynić dobro, chociaż za bardzo nie wie jak. Superbohaterstwa uczy się więc małymi kroczkami na własnych błędach. „Nie odcinaj przestępcom rąk”, takie rzeczy. Przeszkodą jest jego natura, wciąż nękająca go niecnymi myślami i krwawymi wspomnieniami. Jednocześnie w Nowym Jorku pojawia się nowy Sin-Eater, który na cel bierze sobie tamtejszych dziennikarzy. Gdy Carnage ratuje z jego rak reporterkę Alice, prosi ją, by ta była jego nauczycielką. Dzięki niej chce w końcu stać się przyjaznym Carnagem z sąsiedztwa. Potencjał komediowy jest, niestety, kilka decyzji twórców nie pozwala go w pełni wykorzystać. Po pierwsze żaden z bohaterów nie budzi sympatii. Motywacje Sin-Eatera są średnio czytelne, a większość bohaterów – na czele z Alice - trudno polubić z racji ich zakłamania oraz egoizmu. Największy problem stanowi jednak sam Carnage. Trudno kibicować postaci, która na jednym kadrze dziecinnym językiem mówi o swojej chęci ratowania ludzi, a na drugim wspomina, jak kiedyś mordowała kolejnych członków swej rodziny czy irytujące ją zwierzęta. Superbohater Carnage to temat na jeden dowcip (tak też zostaje zresztą potraktowany w głównej serii), ale tutaj powtarzany jest do znudzenia. Nie pomagają także rysunki – chociaż w warstwie artystycznej nie można im nic zarzucić, zupełnie nie pasują one do przedstawionej historii. Mroczne i bliższe realizmowi, zamiast uzupełniać komiks, kłócą się z jego komediową tonacją.
O wiele lepiej wypada historia Hobgoblina, dla której warto kupić cały tom. Chociaż Kingsley działa tutaj po stronie dobra, wciąż ma na uwadze głównie własny interes. Postanawia stworzyć swoją ekipę subperbohaterów, wypożyczając chętnym tożsamości c-klasowych herosów i złoczyńców. Wszystko oczywiście za odpowiednią cenę. Mini-seria z jednej strony wyśmiewa niepotrzebnie pokomplikowaną historię Hobgoblina (w pewnym momencie jeden z policjantów przyznaje, że udowodnienie jakiegokolwiek przestępstwa Kinglsey’owi jest praktycznie niemożliwe – zbyt wiele osób nosiło niebiesko-pomarańczowy trykot), z drugiej rzetelnie przedstawia charakter tytułowego bohatera polskim czytelnikom. A tego trudno nie polubić. Kinglsey jest cyniczny i inteligentny, zawsze wyprzedza swoich przeciwników o kilka kroków, wie też, kiedy i do kogo ładnie się uśmiechnąć, by opinia publiczna wzięła jego stronę. Z kolei jego potyczki z Urlichem, który postanawia zostać jedynym goblinem w mieście, szczerze bawią. Szczególnie ujmujący jest sposób, w jaki Kingsley daje znać swojemu młodszemu koledze jak bardzo nim gardzi i jak niewielkie stanowi on dla niego zagrożenie. Całość czyta się szybko i przyjemnie, a z komediową fabułą idealnie współgrają kreskówkowe rysunki. Podczas lektury czuć, jak wiele możliwości tkwi w postaci Hobgoblina i jak bardzo nie został on wykorzystany w ciągu ponad trzydziestoletniej historii postaci.
Obie serie wchodzące w skład tomu współdzielą także jedną irytującą wadę. Nie wynika ona jednak z winy ich twórców, a raczej ze specyfiki Marvelowych crossoverów. Po wielkiej bitwie wszystko wraca do starego porządku, źli chłopcy przestaną więc być dobrzy. Mini-seria o Hobgoblinie stanowi ciekawy zaczątek regularnej serii, a być może fani Carnage’a chcieliby śledzić dalej jego losy. Niestety, oba pomysły zaprezentowane w tomie nie zostaną rozwinięte, co redukuje jego znaczenie do zaledwie ciekawostki. Szkoda. Niemniej dla fanów złoczyńców z rodziny Spider-Mana jest to pozycja wręcz obowiązkowa.
AXIS: Carnage – 5/10
AXIS: Hobgoblin – 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz