> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 11 lipca 2018

Moon Knight, tom 2: Z martwych powstaną

Marc Spector vel Moon Knight w pierwszej chwili może wydawać się niebyt kreatywną odpowiedzią Marvela na Batmana. Bogacz walczący ze złem, wspomagający go lokaj (w tym tomie nieobecny), ale żeby nikt nie zorientował się od razu, to cały na biało, a wszystkie gadżety przypominają półksiężyce a nie nietoperze. Jednak diabeł tkwi w szczegółach. Działający poza głównym nurtem superbohaterów Marvela Moon Knight to heros cierpiący na schizofrenię, którego cztery osobowości muszą ze sobą nieustannie współpracować.



W najgorszym wypadku księżycowy bohater ograniczany jest do roli brutalnego mściciela w fajnym kostiumie. Na szczęście wydawana przez Egmont seria zdaje się w pełni wykorzystywać potencjał drzemiący w postaci. W pierwszym tomie Warren Ellis przedstawił kilka luźno powiązanych ze sobą historii, w których ukazał sposób działania Moon Knighta. Przy okazji rzucił nieznających go czytelników na głęboką wodę. Nie przedstawiał kolejnych osobowości bohatera, nie przybliżał jego wcześniejszych losów – tylko obecny status oraz sposób działania. I wyszło super.

Ellis zostawił serię po sześciu zeszytach, oddając swoje zabawki Brianowi Woodowi. Ten początkowo zdaje się iść w jego ślady. Pierwsze dwa zeszyty to kolejne niebezpieczeństwa, z którymi musi się skonfrontować Spector – zarówno jako odziany w garnitur Pan Knight, jak i superbohater Moon Knight. I nagle następuje zwrot, a całość okazuje się częścią większej historii. Księżycowy heros musi powstrzymać w niej zamach na kontrowersyjnego afrykańskiego polityka. Przy okazji musi także zadać sobie kilka pytań dotyczących swej relacji z egipskim bogiem Khonshu, który swego czasu dał mu drugie życie i obdarował mocami. Jednocześnie Wood wciąż serwuje „atrakcję numeru” – a to wycieczkę do wspomnień i podświadomości, a to brawurową ucieczkę z więzienia.

Całość została pięknie zilustrowana przez Grega Smallwooda, którego zabawy z kadrowaniem potęgują radochę płynąca z lektury. Czy to podzielona na kilkanaście kadrów identycznych rozmiarów strona w zeszycie trzecim, czy ograniczenie ukazywanej akcji do ekranów komórek i monitoringu w drugim, jego pomysły idealnie sprawdzają się w praniu. Szkoda, że rysownik i scenarzysta kończą na tym tomie swoją przygodę ze Spectorem. Jednak Moon Knight to taka postać, którą chce się dać kolejnym zdolnym twórcom i zobaczyć co też niego wycisną. Na trzeci tom czekam więc z niecierpliwością.

Ocena: 8/10

Brak komentarzy: