Gdyby ktoś nie pamięta zasad – co roku organizowany jest turniej pomiędzy siłami Ziemi oraz Outworld, krainą zła i cierpienia. Po jednej stronie najlepsi wojownicy globu pod wodzą boga piorunów Raidena, z drugiej straszliwe maszkary, ninja z ciuchami w każdym kolorze tęczy, a czasem gościnnie pojawi się nawet Jason Voorhees czy inny Freddy Krueger. Tak w skrócie przedstawia się zarys fabularny popularnej serii bijatyk Mortal Kombat. Twórcy komiksu Vei, pisarka Sara Bergmark Elfgren oraz rysownik Karl Johnsson, wzięli ten szkielet i wpisali go w nordycką mitologię. Może brzmieć niedorzecznie, ale dla mnie działa.
Zamiast ziomków Liu Kanga i wojowników Shao Khana biją się tutaj ulubieńcy lodowych olbrzymów oraz nordyckich bogów. Pierwsza niespodzianka – to nie Marvel, więc Asowie nie muszę być pozytywnymi postaciami – właściwie to średnio sympatyczna z nich gromada. Tytułowa Vei to ulubienica lodowych olbrzymów. Jednak chwilę przed turniejem kończy wyrzucona na środek morza, skąd ratuje ją grupa wikingów. Oczywiście przeznaczenia nie da się zmienić i wkrótce Vei staje naprzeciwko faworytów Asgardu. Dlaczego miała nie pojawić się na polu walki i czy uda jej się przetrwać spotkanie z bezwzględną walkirią – o tym opowiada pierwszy tom jej przygód.
Vei to popkulturowa wariacja na temat nordyckiej mitologii z kilkoma znajomymi motywami i paroma wywrotkami. Oczywista może się wydać chociażby postać Lokiego. Bo nieważne, czy to Marvel, czy Dogma Kevina Smitha – gdy ktoś ma na imię Loki, musi coś knuć. Także ten w Vei zajmuje się głównie spiskowaniem, a jego motywy pozostają tajemnicą. Z pozostałymi nosicielami jego imienia z innych mediów łączy go bezwzględność i przebiegłość. Różni natomiast wizerunek – bóg psot ma tutaj delikatne rysy, a przywdziewane przez niego stroje sprawią, że kilka razy będziemy niepewni jego płci. Wywrotki z kolei tyczą się przede wszystkim relacji Vei z wikingiem Delem – jeśli można tak jeszcze nazwać zamianą ról przypisywanych zwykle do płci. Wojownik szybko odkrywa, że dziewczyna przewyższa go siłą i zwinnością. Pozostaje mu więc pełnić funkcję moralnego wsparcia. Póki co ich relacja jest całkiem sympatyczna, ale zobaczymy jak się rozwinie. Żeby tylko nie była to powtórka z Buffy i wojskowego Rileya.
Vei zapewnia szybką i przyjemną rozrywkę. Pierwszy tom rozstawia pionki na szachownicy, wskazuje także na największe zagrożenie oraz potencjalnych sojuszników. Historia mogłaby trochę przyspieszyć na początku – gdy poznajemy załogę statku wikingów, z której (niespodzianka) szybko w świecie żywych pozostanie tylko dwójka bohaterów – ale nadrabia w momencie rozpoczęcia turnieju. Drugi tom będzie jednocześnie finałowym. I trochę mi z tego powodu przykro. A to chyba świadczy o pierwszym jak najlepiej.
Ocena: 8/10
1 komentarz:
"Pozostaje mu więc pełnić funkcję moralnego wsparcia" - wspaniałe. Jak słowo daję, z recenzji na recenzję coraz lepsze te teksty :D
Prześlij komentarz