> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 28 kwietnia 2019

Runaways, tomy 1 i 2 - superdzieciaki uciekają

Im więcej komiksów Briana K. Vaughana na polskim rynku, tym bardziej widać jego słabości, które powtarza w każdej serii. Amerykański scenarzysta wie, jak intrygująco zacząć (a to od wybicia wszystkich mężczyzn na Ziemi – poza jednym, a to od zrobienia burmistrzem superbohatera), nieźle radzi sobie z zakończeniami, ale środkowe akty swoich historii często przeciąga do przesady, czego najlepszym przykładem jest „Saga” (końca nie widać). „Runaways” powiela ten schemat.



Grupa nastolatków odkrywa, że ich rodzice są członkami tajnego stowarzyszenia superłotrów. Dzieciaki uciekają z domów i postanawiają na własną rękę pokrzyżować plany dorosłych, stopniowo odkrywając swoje supermoce i kolejne szokujące fakty na temat szalonego planu ich rodziców. Tak w skrócie przedstawia się fabuła pierwszego tomu „Runaways”.

Spojrzenie na świat Marvela oczami grupy zagubionych nastolatków to intrygujący punkt wyjściowy. To, co stanowi największy atut „Runaways”, stanowi też ich największą wadę. Skupienie się na grupie dzieciaków wiąże się z pewnymi utartymi schematami fabularnymi – bohaterowie to chodzące stereotypy, hormony buzują, więc wszyscy albo się kłócą, albo obściskują, a dialogi, którymi przerzucają się postacie, są bardzo „cool”. Z początku stylizacja i mnóstwo popkulturowych nawiązań (data przydatności do użycia większości z nich minęła jakieś 15 lat temu, bo przywołuje się tu filmy i seriale, które były na topie, gdy komiks się ukazywał w zeszytach – w okolicach 2003 roku) tworzą niezły klimat, łatwo uwierzyć, że naprawdę mamy do czynienia z grupą nastolatków. Z czasem ta przedobrzona stylizacja zaczyna zwyczajnie męczyć (znowu wychodzi ze mnie stary dziad), a na kolejne kłótnie w drużynie, animozje czy miłosne rozterki reaguje się obojętnością lub irytacją. Momentami chciałoby się po prostu potrząsnąć bohaterami i krzyknąć, by wreszcie zaczęli zachowywać się dojrzale, bo sytuacja tego wymaga.

Osiemnaście zeszytów, które składają się na pierwszy tom serii „Runaways”, tworzy zamkniętą całość. To historia, która ma początek, środek i zakończenie, opowieść, która jest doprawiona kilkoma zgrabnymi zwrotami akcji (zwłaszcza wydarzenia w punkcie kulminacyjnym mogą podnieść ciśnienie). Ale jak już wspomniałem na początku – Vaughan nie ucieka od swoich słabości: punkt wyjściowy jest naprawdę ciekawy, finał zaskakuje, jednak środek mógłby być spokojnie skrócony o trzy-cztery zeszyty, bo bohaterowie drepczą w kółko.

Nie ukrywam, że po „Runaways” spodziewałem się więcej, bo to seria kultowa. Mamy tu fajnych bohaterów (nastolatka porozumiewająca się telepatycznie z dinozaurem-ochroniarzem!), niezły punkt wyjścia (a co Ty byś zrobił, gdyby Twój stary okazał się superłotrem?!) i niestety dość rozlazłą fabułę (z przestylizowanymi dialogami, ale za to z kilkoma niezłymi pomysłami). Nieco mangowe rysunki Adriana Alphona w połączeniu z komputerowymi kolorami to zupełnie nie moja bajka – kadry odrzucają sztucznością, nienaturalną mimiką, dziwnymi pozami bohaterów i ubogimi tłami. Podczas lektury bawiłem się nieźle, ale jak na historię nagrodzoną tyloma branżowymi nagrodami, oczekiwałem czegoś, co lepiej zniosło próbę czasu.

6/10


Runaways, tom 2 - recenzja

Po zniszczeniu przestępczej organizacji własnych rodziców, Runaways mają pełne ręce roboty. Muszą pomóc zagubionemu nastolatkowi, który być może w przyszłości doprowadzi do zagłady Avengers; na ich drodze staje Super-Skrull; wplątują się też w aferę kryminalną, gdzie główne skrzypce gra duet Cloak i Dagger.


Tom pierwszy „Runaways” był długą, rozpisaną na 18 zeszytów historią, która gdzieś w połowie traciła swój impet. Kontynuacja to trzy mniejsze fabuły, właściwie od siebie niezależne i połączone jedynie postaciami tytułowych dzieciaków. Pozytywnie wpływa to na dynamikę scenariusza, nie pozwala też na nudę – jeśli historia o Super-Skrullu nam nie pasuje, to zaraz przeskakujemy do następnej przygody. Na przestrzeni komiksu dzieciaki radzą sobie coraz lepiej: ich niedojrzałość, która w tomie pierwszym była równie urocza, co na dłuższą metę po prostu irytująca, tutaj stopniowo znika, zastąpiona przez coraz większe doświadczenie i pewność siebie. Uciekinierzy lepiej się dogadują, sprawniej posługują swoimi supermocami, przez co czytelnik nie wywraca oczami, widząc ich nieporadność (co przy poprzednim albumie zdarzało mi się co kilkanaście stron).

Drugi tom „Runaways” czytało mi się lepiej niż album otwierający cykl – historie nie są tak rozwlekłe, dzieje się sporo, a sami bohaterowie zachowują się wreszcie choć trochę bardziej poważnie. Scenarzysta, Brian K. Vaughan, ograniczył również ich miłosne westchnienia na rzecz akcji i oszczędził czytelnikom przestarzałych popkulturowych referencji w dialogach. Kilka cameos wywołało uśmiech na twarzy, bo postacie jak Spider-Man czy Wolverine pojawiają się w małych, ale zapadających w pamięć epizodach. Na końcu albumu znajdziemy zeszyt zilustrowany przez Skottiego Younga, w którym Uciekinierzy wdają się w bijatykę z X-Men – niby nic niewnoszący do fabuły dodatek, a cieszy bezpretensjonalnością fabuły i urokliwym stylem charakterystycznych rysunków Younga (na które patrzy się o wiele przyjemniej, niż na prace etatowego grafika serii, Adriana Alphony).

7/10

Brak komentarzy: