> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Ultimate Spider-Man, tom 3 - recenzja


Trzeci tom “Ultimate Spider-Mana” to uwspółcześnione wersje dwóch klasycznych dla Parkera historii: śmierci kapitana George’a Stacyego i pojawienia się czarnego kostiumu, który później połączy się z Eddiem Brockiem, by stworzyć Venoma. Scenarzysta Brian Michael Bendis ma do dyspozycji dwanaście zeszytów – wystarczająco, by w satysfakcjonujący sposób przedstawić obie z nich. Wszyło mu, delikatnie mówiąc, dyskusyjnie.




Z kapitanem Stacym Bendis obchodzi się bardzo odważnie – zupełnie odziera jego odejście z wagi, jaką miało ono w głównym uniwersum. Dla Parkera z Ziemi 616 był on zastępczym ojcem. Jego bohaterskie poświecenie było kolejnym fundamentem pod mitologię bohatera. Natomiast błogosławieństwo, którego umierający kapitan udzielił związkowi Petera i swojej córki, potęgowało późniejszy tragizm śmierci Gwen podczas pamiętnej potyczki z Green Goblinem.

U Bendisa koniec Stacyego przychodzi podobnie nagle i równie przypadkowo – tyle że w żaden sposób nie jest to tragedia Petera. Bendis skupia się na wiecznie zbuntowanej Gwen, jej gwałtownych uczuciach dotyczących porzucenia jej przez matkę i śmierci ojca. Tutaj zaczynają się schody – bo scenarzysta czasem ukazuje ją jako postać wiarygodną, a czasem jako skrajnie przerysowaną (np. jej walanie się w śmieciach w pierwszym zeszycie). Nie da się też pominąć faktu, że w późniejszych zeszytach Gwen zdaje się być w magiczny sposób pogodzona ze swoją tragedią.

Całość wygląda trochę tak, jakby Bendis chciał jak najszybciej ustawić pionki na szachownicy i musiał po drodze odbębnić kilka obowiązkowych wątków. Kapitan Stacy pojawił się dotychczas w kilku zeszytach. Miał ledwo zarysowane relacje z Peterem i jakąś nadzieję na głębszą relację z ciocią May. Umiera w momencie, w którym czytelnikowi trudno przejąć się jego śmiercią.


Boli także złoczyńca, który wyprawia go na tamten świat – bezimienny złodziej w kostiumie Spider-Mana. Bendis tworzy tutaj kilka logicznych dziur – skąd przestępca wziął strój i sieciosploty? Skoro opisywany jest jako niezbyt zwinny i powolny, to jakim cudem udaje mu się wykonywać niektóre akrobacje godne Spider-Mana (szczególnie podczas swojego pierwszego napadu). W końcu – trochę zbyt życzeniowy jest fakt, że wpierw atakuje wyłącznie okolice Manhattanu, a gdy jeden raz pojawia się w Atlantic City, to akurat jest tam Stacy.

Jedyna naprawdę dobra scena w tej historii to rozmowa Petera z MJ po rozwiązaniu całej sytuacji i pewnym pomyśle cioci May. Bendis przypomina tutaj, dlaczego kiedyś uważano go za bardzo zdolnego scenarzystę. Wymiana zdań jest bardzo emocjonalna, ale nie sposób nie kupić postawy dwójki nastolatków.

Natomiast późniejsza historia, czyli „Venom”, w pewnym sensie przypomina ostatnie dokonania scenarzysty w Marvel Now. Bendis prezentuje ciekawy punkt wyjściowy, ale zupełnie nie potrafi go wykorzystać. Zamiast tego nagle włącza mu się autopilot z przyspieszeniem i historia toczy się w takim tempie, że trudno się nią przejąć.


Pomysł, by Peter i Eddie Brock byli przyjaciółmi z dzieciństwa, jest bardzo dobry. Świetnie wykorzystano go zresztą w animowanym „The Spectacular Spider-Man”. Tam pokazano, jak obaj byli dla siebie ważni i jak ich znajomość była niszczona przez ciągłe tajemnice Petera oraz pojawienie się symbionta.

Niestety, Benids znów wybiera sprint. Eddie pojawia się nagle i szybko okazuje się bucem (ech, a gdybyśmy tak powoli razem z Peterem odkrywali jego drugie oblicze). Kostium także debiutuje dosyć wcześnie, a okres jego noszenia przez Petera nie ma takiej mocy, jak w serialach animowanych czy oryginalnym komiksowym runie. W ciągu jednego zeszytu Peter daje się mu skorumpować i zrzuca go. Oczywiście, funkcjonuje on na innych zasadach, niż symbiont (nazwa ta nie pada zresztą nigdy w tomie), ale brakuje tutaj wagi tego wydarzenia – powolnej zmiany charakteru Petera i łączącego go z kostiumem wzajemnego uzależnienia. Ostateczna konfrontacja z Eddiem jest w równym stopniu pośpieszna co niesatysfakcjonująca.

Bendis wygrywa małymi momentami i dialogami, ale z całością historii sobie po prostu nie radzi. Trzeci tom stanowi póki co najsłabszy z wydanych na naszym rynku. Bez zmian pozostają natomiast rysunki Bagley’a – przez większość lektury odpowiednio karykaturalne i przerysowane.

6/10


Trzeci tom "Ultimate Spider-Mana" ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.

Autor recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: