> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

niedziela, 7 lipca 2019

Spider-Man: Daleko od domu (2019, reż. Jon Watts) - recenzja


Istniało ryzyko, że Spider-Man: Daleko od domu będzie kolejnym sequelem-zapchajdziurą. Na szczęście twórcy doszli do wniosku, że – by utrzymać uwagę odbiorców w czasach post-avengersowych – muszą wprowadzić do filmu elementy, które rozwiną świat przedstawiony i nadadzą mu nowy tor. Udało im się to nad wyraz dobrze – świat po End Game nie tylko otwiera się na nowe (zostańcie w kinie, by obejrzeć dwie sceny w trakcie i po napisach), ale jednocześnie nie traci tego, co świadczyło o wyjątkowości pierwszej odsłony przygód Parkera z Tomem Hollandem pod maską Pająka. A było to wyważenie we właściwych proporcjach komedii o nastolatkach oraz historii o uczeniu się odpowiedzialności i ratowaniu świata. Innymi słowy w Daleko od domu, podobnie jak w Homecoming, superbohaterska drama Spider-Mana nie przytłacza równie ważnej dla historii Petera Parkera dramy licealnej.




Jak to bywa z sequelami – skala jest większa. Zostawiamy przyjazne sąsiedztwo Queens i znajome ulice Nowego Jorku, by wraz z Peterem Parkerem zwiedzać Europę, walczyć z potworami z innych wymiarów i próbować poderwać MJ. I choć Spidey ma już za sobą walkę w kosmosie z Thanosem, wciąż jest tylko nastolatkiem. W dodatku superbohaterstwo ciąży mu bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, bo zabujany w koleżance z klasy częściej myśli o tym, jak powiedzieć jej, co czuje, niż o wykonywaniu rozkazów Nicka Fury'ego.

Nie wiem, co ogląda się tu lepiej – miłosne perypetie Petera i jego kolegów z klasy czy może spektakularne pojedynki (wszystkim, którzy narzekają na generyczne sceny akcji w MCU polecam dotrwać do drugiej połowy filmu). Film znów dobrze balansuje między rozwojem postaci, scenami humorystycznymi a sekwencjami pełnymi pajęczych akrobacji. Jak już wspomniałem – twórcy zdają sobie sprawę, że po End Game uniwersum potrzebuje nowego kierunku i wszystko wskazuje na to, że właśnie Parker odegra w przyszłości znaczącą rolę. Zupełnie mi to nie przeszkadza – Holland jest przekonujący jako nieśmiały nastolatek i przytłoczony obowiązkami superbohater, ma też tonę uroku osobistego, więc ogląda się go na ekranie z prawdziwą przyjemnością. Podobnie jak resztę obsady – Samuel L. Jacksona, Jake'a Gyllenhala i Zendayę (sprawdźcie w wolnej chwili, co ta ostatnia wyprawia w Euforii HBO). Po Homecoming napisałem, że Tom Holland to „mój Spider-Man" i w tej kwestii nic nie uległo zmianie.


Spider-Man: Daleko od domu dał mi masę radochy. Ujął przyziemnymi problemami bohaterów, wciągnął szybką akcją i zostawił w niemym zdumieniu, na co wpływ miały sceny w trakcie i po napisach (najlepsze cameo w historii MCU?!). Świetny casting, przyjemny humor, oryginalne sceny akcji i dobrze napisane postaci – w tym motywacje, które napędzają głównego villaina filmu, co nie zawsze udaje się w MCU. Wszystko to sprawia, że Spider-Man: Daleko od domu to idealny film na wakacje - niezależnie od tego, czy kochamy kino superbohaterskie, czy też powoli odczuwamy znużenie.


9/10

Brak komentarzy: