Z piątym tomem Al Ewing kończy swój run o Hulku. Jak to bywa z finałami, nie wszystkie nadzieje zostają spełnione. Nie zmienia to jednak faktu, że na przestrzeni kilku publikacji mieliśmy okazję obcować z jedną z najlepszych regularnych serii, nie tylko w historii jadeitowego olbrzyma, ale Marvela w ogóle.
W kolejnych zeszytach Ewing umiejętnie korzystał z bogatej mitologii Hulka. Konfrontował go z postaciami z jego dawnej i bliższej historii, a czasem wprowadzał wariacje zapomnianych bohaterów (jak reporterka McGee, nawiązująca do postaci z serialu telewizyjnego z Lou Ferrigno). Z przyjemnością śledziłem, jak wplatał w fabułę kolejnych herosów (doktor Samson, Gamma Flight, Rick Jones) i złoczyńców (Xemnu, Leader).
Osią fabuły uczynił natomiast dialog różnych osobowości Hulka z Bruce’em Bannerem. W piątym tomie naukowiec jest na dalszym planie, natomiast prym wiodą różne tożsamości olbrzyma. Przypomina to wszystko klasyczny run Petera Davida, którego cześć mogliśmy swego czasu przeczytać w Polsce za sprawa Wielkiej Kolekcji Komiksów Marvela. Tyle że wtedy całość była utrzymana w ramach opowieści superbohaterskiej. Ewing sięgnął tymczasem po elementy różnych nurtów horroru, przede wszystkim cielesnego i psychologicznego.
Wszystkie artystyczne decyzje podjęte przez Swinga oraz rysownika Joe Bennetta osiągają swój szczyt w finałowym tomie. Scenarzysta żongluje bohaterami i postaciami, by każdy występ miał tutaj swoje domknięcie. Tyczy się to zarówno kolejnych osobowości Hulka, jak i bogatego drugiego planu. Natomiast Bennett stara się, by niektóre okropieństwa na długo nie mogły wyjść nam z głowy. Ewing bawi się także lorem Hulka. Nie tylko przywołuje kluczowe wydarzenia, ale także dokłada swoją cegiełkę do genezy nieobliczalnego gamma-olbrzyma.
Scenarzysta wykazuje przy tym nie tylko biegłość w bogatej historii Hulka, a też (i przede wszystkim) miłość do postaci. W piątym tomie jest kilka momentów, które są najlepszym rodzajem fanservice’u. Wystarczy wspomnieć tylko rozwiązania pojedynku ze Stworem. Zgrzyta mi nieco finał, z jednej strony wypełniony treścią, z drugiej w pewnym momencie nieco za bardzo idący w psychodeliczne klimaty. Nie zmienia to jednak faktu, że pięćdziesiąt zeszytów autorstwa Ewinga to rzecz obowiązkowa dla fanów Hulka. Miłośników Marvela także zachęcam – ale tylko tych pełnoletnich. Gdybym przeczytał ten komiks za dzieciaka, miałbym niezłe koszmary.
8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz