> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 28 czerwca 2024

Furia [Kultura Gniewu] - recenzja komiksu

Legendy arturiańskie, które stanowią punkt wyjścia dla “Furii” (scen. Geoffroy Monde, rys. Mathieu Burniat), od lat inspirują kolejnych twórców. Niekiedy służą do stworzenia monumentalnego cyklu fantasy (“Mgły Avalonu” Marion Bradley), innym razem są podstawą opowieści dla najmłodszych (seria książek “Był sobie raz na zawsze król” T.H. White’a, disneyowska animacja “Miecz w kamieniu”), nie brakuje również postmodernistycznej zabawy w łączenie legend ze współczesnym kinem gatunkowym (film “Król Artur: Legenda Miecza” Guya Ritchie’ego). “Furii” najbliżej do tej ostatniej kategorii - rewizjonistycznej opowieści na nowe czasy.



Artur dzięki magicznemu mieczowi i pomocy Merlina zapobiegł inwazji demonów, a potem rządził królestwem długo i szczęśliwie. Taka jest przynajmniej oficjalna wersja. Choć dzielnych czynów nie można mu odmówić, to obecnie jest zapijaczonym starcem, który próbuje wydać córkę za starego kumpla. Ta ostatnia nie ma w tej kwestii nic do powiedzenia, łapie więc legendarny miecz ojca i ucieka.

Monde i Burniat opierają fabułę swojego komiksu na barkach młodej, zbuntowanej dziewczyny, która nie godzi się na zastaną rzeczywistość. Humor w dużej mierze wynika ze zderzenia oczekiwań - czytelników i samej księżniczki - z prawdziwym światem. Legendy można wsadzić między bajki. Bohaterski król okazuje się niezdolnym do życia pijakiem. Magiczny miecz, który pozwolił uratować królestwo, ma niewyparzony język i cierpi na niepohamowany głód krwi. Mądry Merlin… tego może nie będę zdradzał. Twórcy bawią się znanymi elementami, a jednocześnie struktura ich opowieści przypomina klasyczny monomit Josepha Campbella. Postać opuszcza znany jej świat (w tym wypadku - królestwo i wygodne życie księżniczki), wyrusza w podróż, podczas której zdobywa wiedzę i umiejętności, a następnie wraca na łono wspólnoty, gotowa ją odmienić wzbogacona o nowe doświadczenia. Jednocześnie autorzy nie żałują nam zwrotów akcji, a ich przewrotna opowieść potrafi zaskoczyć.

Księżniczka Ysa z gadatliwym magicznym mieczem u boku przemierza kolejne krainy królestwa i niemal na każdym kroku spotyka ją rozczarowanie. Mimo że “Furia” jest żywo prowadzoną historią niepozbawioną akcji, a także pełną dowcipnych dialogów, groteskowych postaci i zabawnych scen, to w gruncie rzeczy pozostaje dość poważną opowieścią o końcu niewinności. Walka z przeznaczeniem przybiera tu postać sprzeciwu wobec ustalonej roli społecznej. Egoizm, przywiązanie do dóbr materialnych (nawet jeśli to tylko siano), brak perspektyw, samotność, potrzeba akceptacji - to niektóre z chorób, jakie doskwierają mieszkańcom królestwa. Remedium na nie okaże się - w dużym uproszczeniu i bez wchodzenia w spoilery - akceptacja inności.

“Furia” jest wspaniale narysowana - zachwyca żywymi kolorami i cartoonową kreską. Ekspresja, mimika postaci, rozmach w scenach akcji - wszystko to sprawia, że komiks daje mnóstwo odbiorczej satysfakcji. Łącząc energetyczny styl graficzny z pełną humoru historią, która na drugim planie ma do powiedzenia sporo ważnych rzeczy, otrzymujemy pozycję bardzo udaną. To rzecz dla wszystkich, którzy lubią komediowe fantasy, lekkie dialogi i przesłanie, które nie jest podane na tacy. Jeśli dalej myślicie, że “komiksy o smokach są o niczym”, to “Furia” powinna Was wyprowadzić z błędu. Dawno nie czytałem albumu, który dałby mi tyle frajdy, a jednocześnie zgrabnie wplatał w fabułę poważniejsze wątki bez poczucia wciskania czegoś czytelnikowi na siłę. Bo na podstawowym poziomie to po prostu naprawdę dobra rozrywka - i jako taka "Furia" również się doskonale sprawdza.

9/10

Brak komentarzy: