> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 6 grudnia 2012

307 - Luke gra w zielone

Problem z recenzowaniem kolejnych komiksów Rene Goscinnego polega na tym, że wszystkie stoją na podobnym i to wysokim poziomie. W dodatku, nie ma między nimi zbyt rewolucyjnych zmian, więc o wszystkich można pisać podobnie. Nie inaczej jest w przypadku czwartego integrala przygód najszybszego kowboja na Dzikim Zachodzie.

Tradycyjnie już otrzymujemy trzy historie. W pierwszej - „Rywale z Painful Gulch” - dzielny kowboj musi rozwiązać spór między sąsiadami, który wyniszcza tytułowe miasteczko. W historii zatytułowanej „Góry Czarne”, Lucky Luke wraz z grupą ekscentrycznych naukowców chce poznać niezbadane tereny Dzikiego Zachodu, jednak na jego drodze stanie wiele przeciwności, gdyż komuś cała ekspedycja jest wyraźnie nie na rękę. W opowieści zamykającej tomik "Daltonowie i zamieć" wracają dobrze nam znani bracia o przestępczej naturze. Zgodnie z klasyką gatunku, zaczyna się od ucieczki, a w pogoń za zbiegami rusza oczywiście Luke. Tym razem udało się uniknąć pewnej monotonii, którą można czasem wyczuć w komiksach o Daltonach.

W zbiorczych wydaniach, które podsuwa nam Egmont, zdarzają się czasem lepsze, czasem gorsze historie. „Zielony” integral stoi na bardzo wysokim poziomie i niezwykle równym. Brak tu słabszej historii, trudno też wyróżnić najlepszą. Przygody kowboja są oryginalne, świetnie rozpisane i nawet historię z Daltonami – głównie przez zmianę scenerii (opowieść rozgrywa się w pokrytej śniegiem Kanadzie) czytamy z większym niż zazwyczaj zainteresowaniem (choć przecież wiemy, jak się skończy). Luke pokazuje, że to dzięki sprytowi i pomysłowości a nie brutalnej sile można rozwiązać każdy problem. Jak zwykle w komiksach Goscinnego nie brakuje gagów sytuacyjnych, żartów słownych i pełnych humoru postaci. Cartoonowy styl Morrisa idealnie nadaje się do ilustrowania tego typu scenariuszy, co rysownik udowadnia po raz kolejny.

Czwarte już, „zielone” wydanie zbiorcze trzech kolejnych tomów przygód Lucky Luke'a nie zawodzi. Komiksy z lat 1962-1963 w ogóle się nie zestarzały i czyta się je z przyjemnością, co pokazuje, jak są dobre. Jednocześnie, to chyba najlepszy z dotychczas wydanych integrali, więc jeśli podobały Wam się poprzednie, nie powinniście się dłużej zastanawiać i czym prędzej przeczytać również ten. Dla wszystkich miłośników Goscinnego, Morrisa, Lucky Luke'a czy po prostu naprawdę dobrych komiksów humorystycznych jest to pozycja obowiązkowa.

Recenzja ukazała się pierwotnie na Alei Komiksu.
Tutaj możecie przeczytać moją recenzję poprzedniego tomu.

Brak komentarzy: