Kiedy mówimy, a kiedy
powinniśmy mówić o komiksowej estetyce w kinie
Tekst napisany na zajęcia z Analizy Dzieła Filmowego.
W ostatnich latach możemy
zobaczyć w kinie istny boom na produkcje komiksowe. Z jednej strony
ogromną popularnością cieszą się wysokobudżetowe filmy na
podstawie komiksów o superbohaterach, z drugiej sama „estetyka
komiksowa” może być zauważona w filmach, które pierwotnie z
komiksami mają niewiele wspólnego. Warto się jednak zastanowić,
czym tak naprawdę jest ta „komiksowa estetyka”, gdyż pojęcie
to ma szeroką gamę znaczeń – często niestety błędnie używa
się go jako synonimu groteski, przerysowania czy przesady. Trudno
wszakże, by w Polsce było inaczej – kraju, gdzie komiks
kojarzony jest głównie z rozrywką dla dzieci czyli Kaczorem
Donaldem oraz mało ambitnymi przygodami herosów o
nadnaturalnych mocach. Gdzieś zapomina się o tym, że istnieją
komiksy ambitne, skierowane do dojrzałego odbiorcy i wydawane w
formie eleganckich albumów, którymi interesuje się jedynie garstka
zapaleńców. Być może warto by pokazać niektórym czytelnikom
takie pozycje, jak Maus. Opowieść ocalałego Arta
Spiegelmana (powieść graficzną opowiadającą o polskim Żydzie,
który ocalał z Holocaustu – komiks został wyróżniony Nagrodą
Pulitzera w 1992 roku) czy Strażnicy autorstwa Alana
Moore’a (scenariusz) i Dave’a Gibbonsa (rysunki) – ciężką
i rewolucyjną dla amerykańskiego rynku komiksów super-
bohaterskich opowieść o herosach na emeryturze w połowie lat
osiemdziesiątych XX-ego wieku,
doskonale ilustrującą ówczesne niepokoje polityczne. Te dwa tytuły
to tylko szczyt góry lodowej, nie ma jednak sensu ani miejsca, by
wymienić choć drobny procent świetnych i ważnych komiksów, jakie
powstały na przestrzeni lat. Wracając do meritum dzisiejszej pracy
– myślę, że gdyby widzowie byli bardziej świadomi i lepiej
znali historię komiksowego przemysłu czy choćby najważniejsze
dzieła komiksowej literatury, obyłoby się bez ciągłego mówienia
o „komiksowej estetyce”. Nie wszystkie filmy, które są
przerysowane, epatują nadmierną brutalnością, posiadają
niezniszczalnych bohaterów albo opowiadają niewiarygodne historie
można nazwać „komiksowymi”. Chciałbym ukazać kilka przykładów
filmów, które z pełną odpowiedzialnością można nazwać takim
właśnie mianem.
Pierwszy
film na podstawie komiksu został zrealizowany już w 1906 roku –
Edwin S. Porter nakręcił adaptację komiksowego paska pod tytułem
Dreams of the Rarebit Fiend,
który stworzył Winsor McCay. Przez kolejne lata powstawało wiele
adaptacji i ekranizacji znanych komiksów – były to jednak filmy
klasy B, często telewizyjne produkcje, na swój sposób
interpretujące superbohaterów. Wystarczy wspomnieć nawiązującego
estetyką do komiksów z lat trzydziestych Batman
zbawia świat w reżyserii Leslie H.
Martinsona z 1966 roku – Batman w filmie został obdarty z całej
mrocznej otoczki, z jaką dziś jest utożsamiany (głównie dzięki
temu, co dla postaci zrobił w latach osiemdziesiątych Frank Miller
publikując komiksy Rok Pierwszy
oraz Powrót Mrocznego Rycerza,
a także Alan Moore tworząc Zabójczy
Żart – te dojrzałe i mroczne
opowieści na zawsze zmieniły sposób postrzegania długouchego
bohatera). Obraz jest już kultowy wśród fanów, a niektóre sceny
– jak bieganie z bombą - uchodzą za klasykę gatunku. Nowoczesną
erę filmowych blockbusterów rozpoczął Superman,
którego w 1978 roku wyreżyserował Richard Donner. Film pokazał
poważniejsze podejście do tematu i mógł pochwalić się dobrym
aktorstwem, scenariuszem i efektami specjalnymi. Jednak to dopiero
mroczny Batman Tima
Burtona z 1989 roku zapoczątkował prawdziwy renesans w komiksowym
kinie, który trwa do dziś i nic nie wskazuje na to, by miał on
szybko przeminąć. Poważne podejście do bohatera zapewniło
wytwórni sporą sumę na koncie, a twórcom obrazu zielone światło
do pracy przy kontynuacji. Powrót
Batmana z 1992 roku nie był już
takim sukcesem – film wzbudzał kontrowersje swym mrocznym klimatem
i historią przeznaczoną dla starszych widzów. Matki zabierające
swe pociechy na film narobiły krzyku i Burton został odsunięty od
trzeciego filmu. Jego miejsce zajął Joel Schumacher tworząc
najpierw Batman Forever
(1995), a następnie Batman i Robin
(1997), który – będąc klęską finansową i artystyczną - na
osiem lat pogrzebał dobry wizerunek postaci, poprzez – umyślnie
lub nie – nawiązanie do estetyki Batmana
z 1966 roku. Dopiero w 2005 roku Mroczny Rycerz powrócił w wydaniu,
na które w pełni zasługiwał – sprawił to zasiadający na
reżyserskim stołku Christopher Nolan.
Pseudo-
realistyczna konwencja, którą proponuje Brytyjczyk w swojej
trylogii o Mrocznym Rycerzu strzegącym miasta Gotham, spodobała się
widzom i zapoczątkowała nową modę w filmowym adaptowaniu
komiksów. Po głośnych i kolorowych historiach przyszedł czas na
utrzymane w ciemnej tonacji i psychologicznie głębsze opowieści. Z
jednej strony Nolan stara się robić wszystko na poważnie, a z
drugiej Batman (jako postać) dawno nie był tak komiksowy. Tajemniczy, budzący
strach strażnik miasta, niezwykle skuteczny w starciu z
przestępcami, znający sztuki walki i znikający niczym cień.
Bohater staje się ośrodkiem konwencji – to co dotyka jego, dotyka
miasta i odwrotnie. W innych filmach bohaterowie zwalczają zło z
poczucia obowiązku – Batman reaguje, gdyż utożsamia się z
miastem, on jest Gotham. Działa to w dwie strony - atak na obrońcę
miasta unicestwia ducha Gotham. Nolan świetnie ukazuje ten
charakterystyczny komiksowy motyw interakcji między miastem a jego
zakapturzonym obrońcą. Takiego Batmana brakowało od dawna.
W 2005
roku (wtedy, gdy Nolan zaatakował kina z Batman:
Początek) powstała również
najwierniejsza adaptacja komiksu w dziejach, ekranizacja można by
chyba powiedzieć – całkowita. Mowa oczywiście o filmie Sin
City - Miasto Grzechu, za którego
kamerą stanęło aż trzech reżyserów: Quentin Tarantino, Robert
Rodriguez i ojciec komiksowego pierwowzoru – Frank Miller. Silny
nacisk położono na jak najwierniejsze odtworzenie klimatu i
atmosfery komiksu poprzez wizualną oprawę obrazu. Film, podobnie
jak oryginał, jest utrzymany w czarno- białej estetyce, a kolor
pojawia się okazjonalnie i ma znaczenie symbolicznie. Po raz
pierwszy w dziejach komiks został przeniesiony na ekran kadr po
kadrze. Wręcz trudno tu wyłapać małe (acz, z oczywistych
względów, istniejące) różnice w kadrowaniu, dialogach czy
przebiegu akcji. Z jednej strony taki zabieg był z pewnością czymś
wcześniej niespotykanym, nowatorskim i zaskakującym, z drugiej
strony, nie wszystko co dobrze wygląda w komiksie, prezentuje się
równie okazale na kinowym ekranie. Trzeba pamiętać, że zamknięta
w siedmiu tomach saga nawiązywała to pulpowych czarnych kryminałów
i epatowała przejaskrawioną przemocą oraz seksem. Warto mieć
również na uwadze fakt, że narracja obrazkowa operuje skrótem i
wiele rzeczy dzieje się pomiędzy kadrami. W ekranizacji Sin
City jest inaczej –
niejednokrotnie jesteśmy zmuszeni do oglądania scen, które
wzbudzają w nas pejoratywne odczucia. Brutalność wchodzi na
pierwszy plan, spychając estetykę noir w kąt, jednocześnie
zastępując ją czymś, co może nawet uchodzić za sekwencje gore.
Przez to przemoc wydaje się być bezmyślna i w konsekwencji zbędna
– zastosowana jedynie po to, by zszokować widza, tak naprawdę
jedynie go obrzydza i przeszkadza w
seansie. Filmowemu Sin City
nie można odmówić genialnego klimatu i dobrze opowiedzianej
historii. Z całą pewnością można jednak narzekać na zbytnią
dosłowność filmowego dzieła - warto więc uważać, wymagając od
filmowców, by wiernie przedstawiali nasze ulubione historie. Poza
tym warto się zastanowić, czy naprawdę chcemy jeszcze raz oglądać
coś, co doskonale już znamy? Coś, co zupełnie niczym nas nie
zaskoczy? Przecież to właśnie w pomysłowej reinterpretacji
reżysera tkwi często główna siła większości adaptacji.
Zupełnie
innymi filmami, o których warto wspomnieć choć słowem, są
adaptacje komiksów, których o bycie takowymi nikt ich nie
podejrzewa. Mówiąc o „komiksowej estetyce” do głowy przychodzą
nam filmy pełne akcji, bohaterów o nadprzyrodzonych mocach,
opowieści o ratowaniu świata – historie o superbohaterach. Należy
jednak pamiętać, że jest wiele komiksów – a co za tym idzie,
także ich adaptacji – które nie mają z powyższymi
stereotypowymi cechami nic wspólnego. Powstają komiksy obyczajowe,
dramaty lub komiksowe komedie. Również po nie (choć może mniej
chętnie) sięgają filmowcy. Wystarczy wspomnieć takie filmy, jak:
Ghost World (2001),
Historia przemocy (2005),
Droga do zatracenia (2002) czy
Tamara i Mężczyźni (2010).
Każdy z tych filmów powstał na podstawie komiksu (bądź powieści
graficznej czy serii pasków) i żaden nie zawiera tego, co uchodzi
za „estetykę komiksową”. Brak w nich nadmiaru efektów
specjalnych czy epickich walk. Każda z historii opowiada o czym
innym – Ghost World
to słodko-gorzka historia o dojrzewaniu, marzeniach, starciu z
rzeczywistością; Droga do
zatracenia i Historia
przemocy koncentrują się na
mafijnych porachunkach i rodzinnych dramatach; zaś Tamara
i mężczyźni to lekka i
niewyszukana komedia romantyczna. Trzeba pamiętać, że komiks –
tak jak inne dziedziny sztuki, literatura czy film – jest medium
wszechstronnym, za pomocą którego można opowiedzieć praktycznie
każdą historię. Szkoda, że często się o tym zapomina, traktując
po macoszemu literaturę komiksową i utożsamiając ją z rozrywką
przeznaczoną jedynie dla najmłodszych lub, w ostateczności, dla
młodzieży.
Na
koniec chciałbym napisać o najbardziej komiksowym filmie wszech
czasów. W moim odczuciu na to zaszczytne miano zasługuje jedynie
Kto chce zabić Jessii?,
film z 1966 roku – co zabawne – nie
będący adaptacją żadnej historii obrazkowej, a tworem
oryginalnym. Ta komedia science- fiction wywołuje dziś co prawda
bardziej uśmiech politowania niż rozbawienia, jednak jako jedno z
niewielu dzieł łączy komiks z filmem w sposób niezwykły. By to
jednak wyjaśnić, postaram się przybliżyć fabułę w największym
skrócie: przy pomocy tajemniczej maszyny do realnego świata
trafiają postacie wyjęte prosto z kart komiksów. Nie byłoby w tym
nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że gdy otwierają usta by coś
powiedzieć, zamiast słów wydobywają się z nich komiksowe dymki z
tekstami. Podobnie jak w Batman
ratuje świat czy Scott
Pilgrim kontra świat (2011), nie
brakuje tutaj onomatopej pojawiających się w kolorowych (tu, przez
brak kolorów, czarno- białych) chmurkach. Również sekwencja
otwierająca i prezentująca napisy początkowe jest wykonana w
formie ruchomego (w prosty sposób animowanego) komiksu. Dodając do
tego zakręconą historię i urok starego czeskiego kina z pełną
świadomością możemy mówić w tym przypadku o „komiksowej
estetyce” - i to tej, jaką stereotypowo postrzega większość
społeczeństwa.
Trzeba
uważać, mówiąc o „komiksowej estetyce” w kontekście kina.
Oczywiście, z jednej strony komiksowe filmy to obrazy utrzymane w
konwencji opowieści o niezwyciężonych bohaterach (zarówno tych
skrywających się za maskami, jak i tych, którzy nie potrzebują
przebrania, przykładem takiej postaci może być James Bond) czyli
kino superbohaterskie, zarówno adaptujące komiksy, jak i filmy nie
mające z nimi nic wspólnego, a będące jedynie w jakiś sposób do
nich podobne (znów Agent Jej Królewskiej Mości wydaje się być
świetnym przykładem – postać wykreowana przez Iana Fleminga w
serii książek kładących główny nacisk na wątki szpiegowskie a
nie na akcję, w filmach otrzymuje atrybuty i zadania, których nie
powstydziłby się niejeden komiksowy superheros). Z drugiej strony
mamy wiele filmów komiksowych z definicji, gdyż bazują na
materiale źródłowym, jakim są opowieści obrazkowe, a jednak z
kinem akcji, schematycznością i powyższym rozumieniem „komiksowej
estetyki” mają niewiele wspólnego. Kino komiksowe jest synonimem
„nadkreacyjności” w „potocznej świadomości zbiorowej”.
Szkoda, że wyrażenie „kino komiksowe” jest najczęściej
synonimicznie używane z „kinem superbohaterskim”. W tym właśnie
procederze tkwi główny problem, który jest przyczyną błędnych
interpretacji i w ogóle błędnego rozumienia oraz postrzegania
zjawiska „komiksowej estetyki”.
Bibliografia:
Książki:
Lefevre
Pascal, Incompatible Visual
Ontologies? The problematic of drawn images
[w:] I. Gordon, M. Jancovich, M. P. McAllister [red.], Film
and Comic Books,
USA 2005, University Press of
Mississippi.
Czasopisma:
Szyłak Jerzy, Filmowanie komiksu, „Kino” 1985, nr 5.
Szyłak Jerzy, Filmowanie komiksu, „Kino” 1985, nr 5.
Wybrana filmografia:
Mroczny
Rycerz (The
Dark Knight), reż. Christopher
Nolan, USA, Wielka Brytania 2008.
Sin
City– Miasto Grzechu (Sin
City), reż. Robert Rodriguez,
Quentin Tarantino, Frank Miller, USA 2005.
Ghost
World, reż. Terry Zwigoff, Niemcy,
USA, Wielka Brytania 2001.
Kto
chce zabić Jessii? (Kdo
chce zabít Jessii?), reż. Václav
Vorlíček, Czechosłowacja 1966.
2 komentarze:
Muszę zobaczyć "Kto chce zabić Jessii? " :D
i fajny tekst.
Dobry tekst
Prześlij komentarz