Na miesiąc przed premierą flagowej marvelowskiej produkcji tego roku, czyli Avengers: Czas Ultrona,
tamtejsze uniwersum powiększyło się o kolejnego bywalca. Nie
sprawdzajcie kalendarzy, nie przegapiliście niczego w kinach – mowa o
serialowym Daredevilu. Wrażeniami z projekcji dzielą się Jan Sławiński i Mateusz Piesowicz.
Jan: To nie
pierwsza próba przeniesienia tego bohatera na ekran, ale pierwsza, na
jaką Daredevil w pełni zasługiwał. Już w 1975 roku planowano nakręcić
serial o niewidomym śmiałku i Black Widow (w tych rolach Ben Carruthers i
Angela Bowie) – nic z tego nie wyszło; w sieci można trafić na ciekawą
sesję zdjęciową, która miała zainteresować producentów serialem.
Daredevil zadebiutował w filmie telewizyjnym Hulk przed sądem z
1989 roku i powrócił w pełnometrażowej produkcji z Benem Affleckiem w
2003 roku. Jednak dopiero teraz, dwanaście lat później, połączone siły
Marvel Studios i platformy Netflix dały fanom widowisko, na jakie
czekali.
Mateusz: Powiedziałbym, że fani dostali nawet więcej, niż mogli oczekiwać. Wszak dotychczasowe mariaże Marvela z telewizją w postaci Agentów T.A.R.C.Z.Y i Agent Carter kończyły się ze zmiennym szczęściem (pisaliśmy o tym tutaj).
Wizja kolejnego serialu w podobnej konwencji, nie napawała mnie
szczególnym optymizmem. Obawy okazały się jednak niepotrzebne, bo nowa
ekranizacja ma się do wyżej wymienionych tak, jak Netflix do telewizji
publicznej – nijak. Powiedzmy to bez ogródek: Daredevil jest świetny.
J: Netflixowy Daredevil jest dla seriali tym, czym Mroczny Rycerz
Nolana był dla blockbusterów. Zaskakująco poważna i mroczna wizja
Hell’s Kitchen na pierwszy rzut oka nie pasuje do wesołego i
eskapistycznego świata Marvela. Twórcy odważnie korzystają z najlepszych
wzorców, wśród których łatwo dopatrzeć się inspiracji scenariuszami
Franka Millera, Briana Bendisa i Eda Brubakera. Mało tu superbohaterstwa
i wesołego ratowania świata, dużo zaś brutalnego kryminału, dramatu i
gangsterskich porachunków.
M: Jak słusznie
zauważyłeś, takie podejście do postaci to nowość nie tylko dla Marvela,
ale dla serialowych ekranizacji komiksów w ogóle. Twórcy Daredevila
postawili na mroczny klimat i wręcz naturalistyczną przemoc, fundując
swojemu bohaterowi prawdziwą szkołę (ulicznego) życia. Na każdym kroku
podkreśla się, że Matt Murdock jest tylko człowiekiem i ma ludzkie
ograniczenia. Skutki każdego pojedynku są na nim wyraźnie widoczne –
krwawi, męczy się, nawet ociera o śmierć. A wszystko to możemy
obserwować ze szczegółami, bo ograniczenia wiekowe tu nie obowiązują.
J: Pod względem
realizacyjnym walki, jak i cały serial, wypadają zachwycająco –
wystarczy wspomnieć o tej trwającej trzy minuty i wyglądającą na
zrobioną w jednym ujęciu. Wbrew temu czego można by się spodziewać,
serialowy Daredevil, podobnie jak komiksowy, to jednak głównie
dialogi. Świetnie napisane, naturalne, rozwijające postaci i pchające do
przodu fabułę. Jest ich dużo, ale trzymają w napięciu i ogląda się je
równie dobrze, co fenomenalne sceny akcji.
M: O tym, jak dobrze napisanym serialem jest Daredevil,
najlepiej świadczy fakt, że widzowie wcześniej kompletnie
niezainteresowani ekranizacjami komiksów, oglądają go z równie dużą
przyjemnością, co oddani wielbiciele. Choć scenariusz nie unika mielizn w
stu procentach, to z przyjemnością stwierdzam, że przez cały sezon nie
zaobserwowałem bohaterów z nadętymi minami wygłaszających komunały. A
okazji było sporo, bo świat Daredevila nie jest szczególnie
tłoczny i każdego tutaj mamy okazję poznać bardzo dokładnie. To prowadzi
do kolejnej nowości – główny bohater nie odgrywa roli alfy i omegi, a
jego otoczenie to nie chodzące manekiny, ale ludzie z krwi i kości. Ktoś
zrobił na Tobie szczególne wrażenie?
J: Ciężko wybrać,
bo serial Netflixa pełen jest świetnych kreacji aktorskich i doskonale
budowanych postaci. Błyszczy zarówno pierwszy, jak i drugi plan, nawet
aktorzy epizodyczni wypadają tu bardzo wiarygodnie. Charlie Cox to
idealny Matt Murdock, bardzo przekonująco odgrywa niewidomego prawnika,
zaś widać, że w Kingpinie Vincenta D’Onofrio czai się prawdziwa bestia.
Znerwicowany, napięty, cedzący słowa, nieobliczalny, gotów w każdej
chwili wybuchnąć – to szwarccharakter z prawdziwego zdarzenia,
intrygujący i budzący w widzu niepokój.
M: Do D’Onorfio
trzeba dodać równie znakomitą Ayelet Zurer, w roli partnerki Fiska,
Vanessy. To jedna z najciekawszych ekranowych par, jakie ostatnio
widziałem. On – władca podziemia, kontrolujący wszystkich i wszystko, w
jej obecności traci grunt pod nogami i staje się uległym, zranionym
mężczyzną. Każda scena z udziałem tej dwójki jest świetna, bo twórcy
zgrabnie unikają popadania w banał. Skoro już przy tym jestem, to podoba
mi się sposób, w jaki potraktowano tutaj wątki miłosne – dyskretnie,
gdzieś w tle, raczej subtelnie sugerując pewne rzeczy i w żadnym
momencie nie wysuwając ich na pierwszy plan. Rzadko spotykane podejście.
J: Warto jeszcze
zwrócić uwagę na wielowątkową, równolegle prowadzoną narrację i
osadzenie serialu w MCU. Wbrew temu, co pisał Henry Jenkins opisując
opowiadanie transmedialne, kolejne produkcje MCU można oglądać
praktycznie w oderwaniu od siebie. Oczywiście, gdy zna się wszystkie,
odbiór jest pełniejszy, a zabawa lepsza. Daredevil sprowadza
superbohaterów na uliczny poziom, bohater nie ratuje świata, a walczy o
własną dzielnicę, mierzy się z gangsterami, nie kosmitami. Część zdarzeń
przedstawionych w serialu to konsekwencje Bitwy o Nowy Jork, którą
oglądaliśmy w finale Avengers. Przez kolejne odcinki przewija się mnóstwo postaci, część znamy już choćby z Agentów T.A.R.C.Z.Y.,
część zapowiada kolejne produkcje Netflixa (m.in. Iron Fista). Odwołań
do komiksów i filmów jest sporo, wprawne oko wyłapie nawet cameo Stana
Lee.
M: Tak, atrakcji jest bardzo dużo, ale nie byłbym sobą, gdybym nie szukał dziury w całym. Daredevil,
choć to serial naprawdę znakomity, zostawił mnie z uczuciem lekkiego
niedosytu. Po części z powodu finału, gdzie moim zdaniem zbyt szybko
rozprawiono się z najważniejszymi wątkami, co było nieadekwatne względem
drobiazgowości, jaka cechowała twórców w całym sezonie. W głównej
mierze jednak dlatego, że Daredevil mimo szczerych chęci, nie
opuszcza szuflady z napisem „rozrywka”. Zrobiono wiele, by wynieść tę
ekranizację ponad wszystkie dotychczasowe i pod wieloma względami się to
udało, lecz mimo to, nie można tego serialu postawić w jednym rzędzie z
telewizyjnymi arcydziełami ostatnich lat. Tak jakby twórcom w kilku
miejscach zabrakło odrobiny odwagi, by postawić kropkę nad „i”. A może
po prostu zrobili, co mogli? Wszak nad wszystkim czuwało Marvel Studios.
Nie ukrywam jednak, że największą wadą, jaką znajduję, jest to, że
całość trwała tylko trzynaście odcinków i już się skończyła. Na
szczęście zdążono już zamówić drugi sezon.
J: Nie ma
wątpliwości, że to najpoważniejsza produkcja Marvel Sudios, tak pod
względem klimatu, jak i realizacji. Podejrzewam, że sam Daredevil
przyczynił się do sukcesu – postać niejednoznaczna, wielokrotnie
doświadczana przez życie, dała twórcom większe pole manewru przy
tworzeniu dojrzalszego produktu. To miła odmiana po lekkich i zabawnych
blockbusterach, zgrabnie rozwijająca świat MCU i pokazująca jego
nieznaną, acz fascynującą stronę.
Ostatnie dwugłosy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz