> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Rozmowy na dwie głowy: Daredevil od Netflixa

Na miesiąc przed premierą flagowej marvelowskiej produkcji tego roku, czyli Avengers: Czas Ultrona, tamtejsze uniwersum powiększyło się o kolejnego bywalca. Nie sprawdzajcie kalendarzy, nie przegapiliście niczego w kinach – mowa o serialowym Daredevilu. Wrażeniami z projekcji dzielą się Jan Sławiński i Mateusz Piesowicz.




Jan: To nie pierwsza próba przeniesienia tego bohatera na ekran, ale pierwsza, na jaką Daredevil w pełni zasługiwał. Już w 1975 roku planowano nakręcić serial o niewidomym śmiałku i Black Widow (w tych rolach Ben Carruthers i Angela Bowie) – nic z tego nie wyszło; w sieci można trafić na ciekawą sesję zdjęciową, która miała zainteresować producentów serialem. Daredevil zadebiutował w filmie telewizyjnym Hulk przed sądem z 1989 roku i powrócił w pełnometrażowej produkcji z Benem Affleckiem w 2003 roku. Jednak dopiero teraz, dwanaście lat później, połączone siły Marvel Studios i platformy Netflix dały fanom widowisko, na jakie czekali. 

Mateusz: Powiedziałbym, że fani dostali nawet więcej, niż mogli oczekiwać. Wszak dotychczasowe mariaże Marvela z telewizją w postaci Agentów T.A.R.C.Z.Y i Agent Carter kończyły się ze zmiennym szczęściem (pisaliśmy o tym tutaj). Wizja kolejnego serialu w podobnej konwencji, nie napawała mnie szczególnym optymizmem. Obawy okazały się jednak niepotrzebne, bo nowa ekranizacja ma się do wyżej wymienionych tak, jak Netflix do telewizji publicznej – nijak. Powiedzmy to bez ogródek: Daredevil jest świetny.

MARVEL'S DAREDEVIL

J: Netflixowy Daredevil jest dla seriali tym, czym Mroczny Rycerz Nolana był dla blockbusterów. Zaskakująco poważna i mroczna wizja Hell’s Kitchen na pierwszy rzut oka nie pasuje do wesołego i eskapistycznego świata Marvela. Twórcy odważnie korzystają z najlepszych wzorców, wśród których łatwo dopatrzeć się inspiracji scenariuszami Franka Millera, Briana Bendisa i Eda Brubakera. Mało tu superbohaterstwa i wesołego ratowania świata, dużo zaś brutalnego kryminału, dramatu i gangsterskich porachunków.

M: Jak słusznie zauważyłeś, takie podejście do postaci to nowość nie tylko dla Marvela, ale dla serialowych ekranizacji komiksów w ogóle. Twórcy Daredevila postawili na mroczny klimat i wręcz naturalistyczną przemoc, fundując swojemu bohaterowi prawdziwą szkołę (ulicznego) życia. Na każdym kroku podkreśla się, że Matt Murdock jest tylko człowiekiem i ma ludzkie ograniczenia. Skutki każdego pojedynku są na nim wyraźnie widoczne – krwawi, męczy się, nawet ociera o śmierć. A wszystko to możemy obserwować ze szczegółami, bo ograniczenia wiekowe tu nie obowiązują.

J: Pod względem realizacyjnym walki, jak i cały serial, wypadają zachwycająco – wystarczy wspomnieć o tej trwającej trzy minuty i wyglądającą na zrobioną w jednym ujęciu. Wbrew temu czego można by się spodziewać, serialowy Daredevil, podobnie jak komiksowy, to jednak głównie dialogi. Świetnie napisane, naturalne, rozwijające postaci i pchające do przodu fabułę. Jest ich dużo, ale trzymają w napięciu i ogląda się je równie dobrze, co fenomenalne sceny akcji.

3

M: O tym, jak dobrze napisanym serialem jest Daredevil, najlepiej świadczy fakt, że widzowie wcześniej kompletnie niezainteresowani ekranizacjami komiksów, oglądają go z równie dużą przyjemnością, co oddani wielbiciele. Choć scenariusz nie unika mielizn w stu procentach, to z przyjemnością stwierdzam, że przez cały sezon nie zaobserwowałem bohaterów z nadętymi minami wygłaszających komunały. A okazji było sporo, bo świat Daredevila nie jest szczególnie tłoczny i każdego tutaj mamy okazję poznać bardzo dokładnie. To prowadzi do kolejnej nowości – główny bohater nie odgrywa roli alfy i omegi, a jego otoczenie to nie chodzące manekiny, ale ludzie z krwi i kości. Ktoś zrobił na Tobie szczególne wrażenie?

J: Ciężko wybrać, bo serial Netflixa pełen jest świetnych kreacji aktorskich i doskonale budowanych postaci. Błyszczy zarówno pierwszy, jak i drugi plan, nawet aktorzy epizodyczni wypadają tu bardzo wiarygodnie. Charlie Cox to idealny Matt Murdock, bardzo przekonująco odgrywa niewidomego prawnika, zaś widać, że w Kingpinie Vincenta D’Onofrio czai się prawdziwa bestia. Znerwicowany, napięty, cedzący słowa, nieobliczalny, gotów w każdej chwili wybuchnąć – to szwarccharakter z prawdziwego zdarzenia, intrygujący i budzący w widzu niepokój.

MARVEL'S DAREDEVIL

M: Do D’Onorfio trzeba dodać równie znakomitą Ayelet Zurer, w roli partnerki Fiska, Vanessy. To jedna z najciekawszych ekranowych par, jakie ostatnio widziałem. On – władca podziemia, kontrolujący wszystkich i wszystko, w jej obecności traci grunt pod nogami i staje się uległym, zranionym mężczyzną. Każda scena z udziałem tej dwójki jest świetna, bo twórcy zgrabnie unikają popadania w banał. Skoro już przy tym jestem, to podoba mi się sposób, w jaki potraktowano tutaj wątki miłosne – dyskretnie, gdzieś w tle, raczej subtelnie sugerując pewne rzeczy i w żadnym momencie nie wysuwając ich na pierwszy plan. Rzadko spotykane podejście.

J: Warto jeszcze zwrócić uwagę na wielowątkową, równolegle prowadzoną narrację i osadzenie serialu w MCU. Wbrew temu, co pisał Henry Jenkins opisując opowiadanie transmedialne, kolejne produkcje MCU można oglądać praktycznie w oderwaniu od siebie. Oczywiście, gdy zna się wszystkie, odbiór jest pełniejszy, a zabawa lepsza. Daredevil sprowadza superbohaterów na uliczny poziom, bohater nie ratuje świata, a walczy o własną dzielnicę, mierzy się z gangsterami, nie kosmitami. Część zdarzeń przedstawionych w serialu to konsekwencje Bitwy o Nowy Jork, którą oglądaliśmy w finale Avengers. Przez kolejne odcinki przewija się mnóstwo postaci, część znamy już choćby z Agentów T.A.R.C.Z.Y., część zapowiada kolejne produkcje Netflixa (m.in. Iron Fista). Odwołań do komiksów i filmów jest sporo, wprawne oko wyłapie nawet cameo Stana Lee.

“Marvel’s Daredevil”

M: Tak, atrakcji jest bardzo dużo, ale nie byłbym sobą, gdybym nie szukał dziury w całym. Daredevil, choć to serial naprawdę znakomity, zostawił mnie z uczuciem lekkiego niedosytu. Po części z powodu finału, gdzie moim zdaniem zbyt szybko rozprawiono się z najważniejszymi wątkami, co było nieadekwatne względem drobiazgowości, jaka cechowała twórców w całym sezonie. W głównej mierze jednak dlatego, że Daredevil mimo szczerych chęci, nie opuszcza szuflady z napisem „rozrywka”. Zrobiono wiele, by wynieść tę ekranizację ponad wszystkie dotychczasowe i pod wieloma względami się to udało, lecz mimo to, nie można tego serialu postawić w jednym rzędzie z telewizyjnymi arcydziełami ostatnich lat. Tak jakby twórcom w kilku miejscach zabrakło odrobiny odwagi, by postawić kropkę nad „i”. A może po prostu zrobili, co mogli? Wszak nad wszystkim czuwało Marvel Studios. Nie ukrywam jednak, że największą wadą, jaką znajduję, jest to, że całość trwała tylko trzynaście odcinków i już się skończyła. Na szczęście zdążono już zamówić drugi sezon.

J: Nie ma wątpliwości, że to najpoważniejsza produkcja Marvel Sudios, tak pod względem klimatu, jak i realizacji. Podejrzewam, że sam Daredevil przyczynił się do sukcesu – postać niejednoznaczna, wielokrotnie doświadczana przez życie, dała twórcom większe pole manewru przy tworzeniu dojrzalszego produktu. To miła odmiana po lekkich i zabawnych blockbusterach, zgrabnie rozwijająca świat MCU i pokazująca jego nieznaną, acz fascynującą stronę.




Mateusz Piesowicz - student filmoznawstwa. Oddany wielbiciel (pop)kultury ze znaczkiem ‚Made in USA’. Twierdzi, że blockbusterom się nie odmawia. Chyba, że na rzecz seriali.  

Ostatnie dwugłosy:

Brak komentarzy: