Frank
Miller, Brian Michael Bendis, Ed Brubaker – w kontekście najlepszych historii z
Daredevilem, człowiekiem nieznającym strachu, te nazwiska wymienia się jednym
tchem. Nie można oczywiście zapomnieć o twórcach postaci - Stanie Lee, Billu
Everecie i Jacku Kirbym (który zaprojektował pierwszy kostium Murdocka i
wyposażył go w charakterystyczną broń). Dziś pierwsze historie z lat 60. o
niewidomym prawniku, który w piżamie tłucze przestępców mogą wydawać się ciężkostrawne,
głównie przez zupełnie inny sposób prowadzenia narracji, dominację tekstu nad
obrazem i rysunki „z poprzedniej epoki”, ale to właśnie do nich odwołuje się
Jeph Loeb pisząc Daredevil: Żółty.
Sześcioodcinkowa
miniseria to część tzw. kolorowej trylogii, w skład której wchodzą jeszcze Spider-Man: Niebieski i Hulk: Grey. W 2008 roku ukazał się
również zerowy numer Captain America:
White – kolejny zeszyt ma ponoć zostać wydany „już” we wrześniu tego roku.
W
Żółtym Loeb cofa się do początków
Daredevila, nie zobaczymy jednak originu postaci sensu stricto (ten znajdziemy
w The Man Without Fear Millera).
Zobaczymy natomiast śmierć „Walecznego Jacka” Murdocka i zemstę Matta na
mordercach ojca, pierwsze konfrontacje z Electro, Owlem i Purplemanem – mówiąc krótko
– dokładnie to, co możemy znaleźć w pierwszych czterech zeszytach oryginalnej
serii wydawanej od 1964 roku (ciekawostka: w piątym zeszycie z grudnia 1964
roku Daredevil mierzy się z Matadorem – tę historię przywołuje Loeb w formie
artykułu z Daily Bugle napisanego
przez Bena Uricha).
Wydarzenia
przedstawione w komiksie różnią się nieco od tych, które dostali czytelnicy w
latach 60. Podejrzewam, że to celowy zabieg – kopia bez żadnych zmian byłaby
zwyczajnie nudna – który został dodatkowo sprytnie wytłumaczony. Cała narracja
w Żółtym to listy Murdocka do
ukochanej, Karen Page. Mamy więc okazję prześledzić dobrze nam znane wydarzenia
z perspektywy samego bohatera. To smutna, melancholijna opowieść. Z perspektywy
czasu Murdock nostalgicznie spogląda w przeszłość; ukłucie smutku wywołuje nie
tylko śmierć ojca, ale również wspomnienie pierwszej randki, utraconej miłości.
Nie zabraknie oczywiście spektakularnych pojedynków z superłotrami, akcji i
szczypty humoru (który zapewnia gościnny występ Fantastycznej Czwórki), jednak Żółty to opowieść ukazująca ludzką
stronę superbohatera, tę kruchą i wrażliwą, tak nam bliską.
Uczucia
bohatera podkreślone są również doskonale przemyślaną warstwą graficzną. Tim
Sale doskonale odnajduje się w stylistyce przywodzącej na myśl lata 60. a zastosowana
paleta barw doskonale współgra z treścią. Akwarelowe kolory Matta Hollingwortha
uwypuklają melancholijny aspekt opowieści, zaś płynne przechodzenie między
pełnymi barw sekwencjami a tymi czarno-białymi, wypełnionymi szarościami, robi
piorunujące wrażenie.
Daredevil: Żółty
to strzał w dziesiątkę. Sporo tu cichych, kameralnych scen, a mimo to nie
sposób się nudzić przy lekturze. Każdy, kto chce poznać początki człowieka
nieznającego strachu powinien sięgnąć po album duetu Loeb/Sale. To po prostu
świetny, doskonale wyważony komiks, zabawa z formą i treścią, a jednocześnie
hołd złożony twórcom Daredevila i samej postaci niewidomego prawnika.
9/10
Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza komiksu do recenzji.
- Dwugłos o Daredevilu od Netflixa.
- Recenzja Batman: Dark Victory.
- Recenzja Catwoman: When in Rome.
1 komentarz:
Komiks zacny. Nic tylko wypatrywać teraz Hulka Szarego ;) Fajnie by też było jeśli Mucha zdecydowała się na wydanie Spidermana: Niebieski w tej samej formie (mimo obecności wersji Hachette).
Prześlij komentarz