Po seansie Jurassic World - mieszane uczucia. Z jednej strony, wiadomo, nostalgia robi swoje, z drugiej - ilość głupot, źle napisanych postaci (z ciocią Claire na czele) i klisz wykorzystanych bez choćby krzty polotu mocno irytuje i zabiera całą radochę. Czwarta odsłona serii to film całkowicie mdły i nijaki, gubiący dramaturgię i pełny niedorzeczności (od biegania w szpilkach po "małego majsterkowicza"). Sytuację ratuje jak może Chris "tańczący z raptorami" Pratt, to chyba jedyny plus, jaki w tym momencie mogę znaleźć, choć i dla niego scenarzyści (a było ich aż czworo, z czego dwójka pracowała przy świetnej Ewolucji Planety Małp, o której pisałem tu: http://tinyurl.com/nq7zzar) nie byli łaskawi. Niemniej, jeśli powstanie nowy Indiana Jones to tylko z nim w roli tytułowej, bo łyka bez popity wszystkich moich dotychczasowych kandydatów na zastąpienie Forda (o których pisałem tutaj: tinyurl.com/pps3rab). Spodziewałem się Przygody, dostałem jakąś padakę pisaną na kolanie i rozchodzącą się w szwach. Jeśli ostatnie ujęcie filmu zapowiada kontynuację to może być ciekawie SPOILER T-Rex zarządzający parkiem, dinozaury oglądające ludzi i robiące zdjęcia, dinozaury na rollercoasterach, dinozaury z popcornem... /SPOILER.
Inside Out (pol. "wiwisekcja") - nie będę oryginalny: świetna
animacja! Michał Oleszczyk nazwał ją "Obywatelem Kane'em animacji" i
wiele się nie pomylił, najlepszy Pixar od 5 lat (Toy Story 3). Urzeka
przede wszystkim koncepcja (uczucia mają uczucia) i konsekwencja, z jaką
jest opracowana - wszystkie mechanizmy mózgu, jak
wspomnienia-fundamenty, pamięć długotrwała itd. mają tu swoje miejsce i
są integralną częścią fabuły (Fabryka Snów to mistrzostwo). "W głowie
się nie mieści" bawi i wzrusza, ma
wyrazistych bohaterów (Gniew!), piękną animację. To doskonale
przemyślany film dla dużych i małych, a co najważniejsze: mądry,
starający się przekazać coś więcej niż kilka bekowych nawiązań do
rzeczywistości (brawo dla tłumacza, że powstrzymał popularne "shrekowe"
zapędy do tego typu praktyk). Czekam na kontynuację osadzoną w okresie
dojrzewania i kolejną w okresie pierwszych licealnych imprez, potem
pierwszych narkotyków, pierwszego więzienia, małżeństwa, rozwodu,
alkoholizmu i starczej demencji. Widzę te tytuły w stylu: "W głowie się
nie mieści, diler nie odbiera!".
9/10
9/10
Powyższe luźne spostrzeżenia pierwotnie zostały opublikowane na facebookowym fanpage'u bloga.
Boję
się seriali i gier, bo kradną mi dużo czasu. Dlatego nadrabiam
zaległości w wakacje, gdy czasu - teoretycznie - nie brakuje. W zeszłym
roku wchłonąłem całe Breaking Bad, tym razem padło na The Killing,
amerykański format duńskiego Forbrydelsen. Cztery sezony, trzy sprawy
do rozwiązania. Co tu dużo mówić - wciąga. Pierwsza intryga kryminalna
(zabójstwo Rosie Larsen) to majstersztyk - dawno nie widziałem tak
przemyślanych zwrotów akcji i zagmatwanego śledztwa (rozpisanego
na 26 odcinków!), które finalnie zostaje jasno wytłumaczone. Sezon
trzeci nie trzyma tak w napięciu, głównie przez rozmycie
wątków i mniej zajmujące śledztwo (szukanie mordercy nieletnich
prostytutek).
Poza samą
fabułą należy wspomnieć o parze głównych bohaterów. Na pierwszy rzut oka
zupełnie do siebie nie pasują, z każdym kolejnym odcinkiem łączy ich
coraz więcej i lepiej się uzupełniają. Oboje mają popękane życiorysy i
zagmatwane życie prywatne, dla obojga praca to ucieczka. Bystre jak
brzytwa umysły chowają pod mylącym wyglądem zewnętrznym – ona lubi
grube, wyciągnięte swetry w oliwkowym kolorze, on najchętniej nosi szare
bluzy z kapturem, a każde zdanie kończy „joł”. Nie są piękni, ale
skuteczni, wypadają realistycznie. Nietypowy duet, przydzielony do
nietypowego śledztwa.
Jedyne, co nieco mi przeszkadza, to wątki obyczajowe, którym twórcy poświęcają równie dużo miejsca, co intrydze kryminalnej. Ważne jest pokazanie dysfunkcyjnej rodziny po śmierci córki, ale ile można powtarzać te same sceny? Albo w trzecim sezonie - skazany na śmierć więzień nie ma łatwego życia w zakładzie karnym i raz za razem twórcy nam o tym przypominają. Czy dzięki temu bardziej obchodzi go nasz los? Wręcz przeciwnie, zamiast mu współczuć, czy zastanawiać się, czy został słusznie oskarżony, czułem jedynie irytację, gdy akcja serialu przenosiła się do więzienia. Ale może to tylko moje wrażenie.
Jedyne, co nieco mi przeszkadza, to wątki obyczajowe, którym twórcy poświęcają równie dużo miejsca, co intrydze kryminalnej. Ważne jest pokazanie dysfunkcyjnej rodziny po śmierci córki, ale ile można powtarzać te same sceny? Albo w trzecim sezonie - skazany na śmierć więzień nie ma łatwego życia w zakładzie karnym i raz za razem twórcy nam o tym przypominają. Czy dzięki temu bardziej obchodzi go nasz los? Wręcz przeciwnie, zamiast mu współczuć, czy zastanawiać się, czy został słusznie oskarżony, czułem jedynie irytację, gdy akcja serialu przenosiła się do więzienia. Ale może to tylko moje wrażenie.
9/10
Powyższe luźne spostrzeżenia pierwotnie zostały opublikowane na facebookowym fanpage'u bloga.
2 komentarze:
Poznałem Joela Kinnamana własnie przy okazji "The Killing". Zajebisty koleś, a to co napisałeś: "on najchętniej nosi szare bluzy z kapturem" jest jego znakiem rozpoznawczym. Uściślając to nosi jedną i tą samą bluzę, która i tak jest najmniej ważna w jego doborze odzieży wierzchniej. Ważniejsza jest tutaj kultowa w pewnym kręgach kurtka 'flyersa'. Cały serial to dla mnie petarda i nie mogę się przyczepić do niczego, nawet do tych wątków obyczajowych, bo reszta rekompensuje te pogaduszki z synem. Zakończenie całego serialu jest takie.. gorzkie. Kinnamana polecam w trylogii "Snabba Cash", chociaż zerknij na zwiastun pierwszej części :) A "Jurrasic World" już zapomniałem :)
Widziałem kiedyś pierwszą część "Snabba Cash" i nie podobała mi się, dzisiaj nie wiem już nawet dlaczego. Jak polecasz to może sobie odświeżę.
Prześlij komentarz