Tekst został napisany w sierpniu 2014 roku, przed dzisiejszą publikacją został nieznacznie zaktualizowany.
W
dwóch poprzednich częściach artykułu o komiksowych wcieleniach Wiedźmina
opisałem polskie komiksy z tym bohaterem. W ostatnim tekście przyjrzę się
bliżej wydawanej od marca 2014 roku, pięcioczęściowej mini-serii z Ameryki – The Witcher: House of Glass.
Podczas
jednej ze swych podróży Geralt spotyka Jakuba, którego żona Marta zmieniła się
w potwora. Mężczyźni wspólnie ruszą na poszukiwania ukochanej, przemierzą
Czarny Las, gdzie mieszka Cmentarna Baba, i trafią do niezwykłego Domu ze
szkła. Niekończące się korytarze, pełne tajemnic pokoje i przeklęci mieszkańcy
sprawią, że wiedźmin będzie miał pełne ręce roboty.
Za
scenariusz komiksu odpowiada Paul Tobin, artysta w Polsce prawdopodobnie
zupełnie nieznany (a przynajmniej: nigdy wcześniej niewydany), natomiast zza
wielką wodą nagrodzony najbardziej prestiżową nagrodą, jaką może dostać
komiksiarz: Eisnerem za Bandette. Wyróżnionego
komiksu nie miałem okazji czytać, podejrzewam, że musi być nietuzinkowy,
zastanawiam się natomiast, jak Tobin podszedł do tematu komiksowego Wiedźmina.
Niestety
mam podstawy sądzić, że Tobin potraktował przygody naszego herosa jak zwykłą
fuchę, nieźle płatny przerywnik między, prawdopodobnie, bardziej ambitnymi,
autorskimi projektami. House of Glass,
choć wydawany przez Dark Horse Comics, to przede wszystkim komiks mający na
celu promocję zbliżającej się gry. Podobnie wyglądała sytuacja z Racją Stanu, o której pisałem ostatnio,
jednak – w przeciwieństwie do dzieła Gałka, Klimka i Pollera – w amerykańskim
komiksie trudno szukać choćby krzty miłości, jaka została przelana w komiks
Polaków.
Scenariusz
jest w gruncie rzeczy prosty, a twist fabularny na koniec dość przewidywalny.
Komiks czyta się bez większych emocji, dialogów jest dużo i nie są najwyższych
lotów. Wiedźmin opowiada anegdoty i żarty, które nie dość, że nie śmieszą, to
i w ogóle do niego nie pasują. Sam Geralt jest jakby wyprany z charakteru – nie
jest to łowca potworów, jakiego znamy z książek czy gier, a zwykły zabijaka,
który więcej mówi, niż robi. Zamiast używać miecza, woli strzelać Znakami na
lewo i prawo, niczym Goku albo Vegeta w Dragon
Ballu. Obcując z takim Wiedźminem przy lekturze komiksu miałem nieodparte
wrażenie, że scenarzysta nie zrobił należytego reserachu przed pisaniem jego
przygód, a co najwyżej rzucił okiem na projekty postaci i dowiedział się, że
Wiedźmak robi mieczem i używa Znaków.
Cały
scenariusz rozpisany jest na pięć części, mimo to mało się w komiksie na dobrą
sprawę dzieje. Dużo tu ględzenia, a jeśli pojawi się w końcu jakaś akcja, to
jest mało emocjonująca. Niemniej, podobał mi się pomysł z domem pełnym
tajemniczych pokoi i opętanych mieszkańców, lubię podobne scenerie. Klimat
miejscami był umiejętnie budowany, a zamknięcie większej części akcji w
tytułowym budynku potęgowało klaustrofobiczne wrażenie. Również zakończenie,
wyjaśnienie nagromadzonych tajemnic, choć dla wielu może być oklepane, zostało
przedstawione na tyle umiejętnie, że czytało się je z wypiekami na twarzy.
Joe
Querio zajął się stroną graficzną Domu ze
szkła. Jest to sprawna, rzemieślnicza robota. Doskonale widać inspiracje
stylem Mike’a Mignoli (twórcy Hellboya, jednego z najpopularniejszych bohaterów
z wydawnictwa Dark Horse) – skromne w liczbie detale, podobne kadrowanie (sporo
małych kadrów, skupionych na niemających znaczenia detalach, które umiejętnie
spowalniają akcję i nadają całości niesamowitego klimatu), posługiwanie się
cieniem. Jest to zapewne spowodowane świadomą decyzją twórczą, zresztą
doskonale uzasadnioną – Wiedźmin i Hellboy mogliby wspólnie polować na
czarownice. Niestety nawet w tym niechlujnym z założenia stylu czasem widać
pośpiech i niedopracowanie. Scenom akcji brakuje dynamizmu, z drugiej strony niektórym
kadrom trudno odmówić idealnego, posępnego klimatu.
W
listopadzie zeszłego roku ukazała się polska edycja komiksu, którego wydawcą
został w naszym kraju Egmont, na rynku dostępne jest również słuchowisko na
jego podstawie od Sound Tropez. Autorzy komiksu pracują obecnie nad jego
kontynuacją pod tytułem Fox children
– fabuła bazuje tym razem nie na autorskim pomyśle a na opowiadaniu
Sapkowskiego ze zbioru Sezon Burz, w
czym upatruję powodzenia projektu.
Dom ze szkła,
finalnie wypada nieźle, choć w porównaniu do reszty oficjalnych produktów z
wiedźmińskiego świata sprawia wrażenie fanfika pisanego na kolanie. To po
prostu kolejna błaha historia o „nawiedzonym domu”, gdzie przypadkowo głównym
bohaterem jest nasz Wiedźmin. W przeciwieństwie do opowiadań czy gier, do
komiksu Amerykanów już raczej nie wrócę. Choć całość może miejscami bronić się
klimatem nie jest to nic nadzwyczajnego, za kilka dni pewnie w ogóle wyleci mi
z głowy. To pozycja przeznaczona głównie dla najbardziej oddanych fanów Białego
Wilka. Pozostałym polecam sięgnięcie po wcześniejsze komiksy, powtórne
przeczytanie opowiadań albo spędzenie kilku miłych chwil z parodią Wiedźmun: Dwie wieże funduszu emerytalnego
Tomasza Samojlika. Przynajmniej można się pośmiać.
- Zapraszam na fanpage bloga na Facebooku.
- Biały Wilk w komiksowych kadrach cz.1 - adaptacje Sagi
- Biały Wilk w komiksowych kadrach cz.2 - Racja stanu
- Recenzja: Hellboy w piekle: Zstąpienie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz