Przełom starego i nowego roku stał pod znakiem powrotów
współczesnych ikon brytyjskiej telewizji. Sherlock Holmes zagościł na
małym i dużym ekranie w specjalnym odcinku, natomiast John Luther
wrócił, by poprowadzić kolejne śledztwo – jak mu się to udało,
sprawdzają Jan Sławiński i Mateusz Piesowicz. Uwaga: spoilery!
Jan: Debiutujący na antenie BBC One w 2010 roku Luther
uwiódł widzów kreacją mrocznego świata i niejednoznacznego bohatera.
Tytułowy gliniarz to słusznych rozmiarów Murzyn o ciężkich pięściach,
który nie boi się przekroczyć żadnej granicy, by tylko doprowadzić
śledztwo do końca. Mocno zakorzeniony w tradycji czarnego kryminału
(konstrukcja świata i bohatera same nasuwają te skojarzenia), jak i
brytyjskiej klasyki (Neil Cross, twórca serialu, jak sam twierdzi,
stworzył „Sherlocka Holmesa skażonego współczesnością”). Luther
oferuje widzom ciekawego bohatera uwikłanego w niejednoznaczne relacje z
morderczynią, wywołującą obrzydzenie brutalność londyńskich ulic i
przemyślane intrygi kryminalne.
Mateusz: Jak napisałeś, Luther w momencie
swojej premiery był prawdziwym objawieniem – wtedy telewizja nie była
jeszcze pełna niejednoznacznych moralnie (anty)bohaterów, którzy często
stawali ponad prawem, by doprowadzić sprawy do końca. Serial Neila
Crossa oferował nowe podejście nie tylko do głównego bohatera, ale
również konstrukcji serialu, który wymykał się ramom typowego
policyjnego proceduralu. To nie były proste scenariusze typu morderstwo –
dochodzenie – rozwiązanie. Poznanie tożsamości zabójców nie stanowiło
najważniejszego celu. Bardziej niż „kto”, liczyło się tu pytanie
„dlaczego”, a portrety psychologiczne czarnych charakterów były
dopracowane w najmniejszych szczegółach. Podobnie zresztą, jak sam John
Luther, brawurowo zagrany przez Idrisa Elbę, który stał się wzorem do
naśladowania dla twórców seriali (nie tylko kryminalnych!) na
najbliższych kilka lat.
Luther (2010–2015, Neil Cross)
J: Luther przyniósł Elbie światową sławę i
otworzył mu drzwi do międzynarodowych projektów oraz blockbusterów.
Serial zaś stał się popkulturowym fenomenem, który zaczęła obrastać sieć
paratekstów. Cross napisał powieść Luther. Odcinek zero
opowiadającą o wydarzeniach sprzed pierwszej serii, trwają również prace
nad rosyjskim i amerykańskim formatem. Po zakończeniu trzeciego sezonu
Internet obiegła informacja o planowanym filmie kinowym. Z planów nic
nie wyszło, ale w zamian dostaliśmy dwa nowe odcinki serialu. Co się
zmieniło, w którą stronę poszli twórcy serialu? Czego możemy oczekiwać
po nowym Lutherze?
M: To były pytania, które przed premierą zadawali
sobie fani na całym świecie, w tym również ja. Nie ukrywam, że powrót
najmroczniejszego londyńskiego detektywa był jedną z najbardziej
wyczekiwanych przeze mnie premier ubiegłego roku i obiecywałem sobie po
niej bardzo dużo. Zwłaszcza, że, jak słusznie zauważyłeś, coś się
musiało zmienić, wszak od zakończenia trzeciego sezonu minęły ponad dwa
lata, a w telewizji taki okres to wieczność. Oczekiwania miałem więc
ogromne i z przykrością muszę stwierdzić, że większości z nich nie udało
się twórcom spełnić. O szczegółach za chwilę, ale muszę wylać swój żal –
nowy Luther po prostu mnie rozczarował.
J: Odczucia mam podobne. Trzy pierwsze sezony to
ścisła czołówka moich ulubionych seriali, więc podobnie jak Ty
wyczekiwałem powrotu Luthera z utęsknieniem. Po wydarzeniach z
ostatniej serii Luther prowadzi spokojne, niemal pustelnicze życie z
dala od miejskiego zgiełku. Jednak niespodziewane wieści o śmierci Alice
Morgan i kanibal grasujący na ulicach Londynu sprawią, że były
policjant porzuci wygodny domek na klifie i ponownie założy garnitur z
czerwonym krawatem oraz charakterystyczny płaszcz. Wracamy do dobrze
znanej formy – aż do przesady. Motywy się powtarzają, a wątki są
budowane podobnie, widzowi zaczyna doskwierać wtórność. Fabuła nie
oferuje zbyt wielu zaskoczeń, zastąpienie Alice Morgan Megan Cantor
wypada po prostu kiepsko, a całości brakuje nieustannego poczucia
beznadziei, które było obecne w ostatnich sezonach i stanowiło ich
wielki atut. Nowy Luther jest jak ulubione danie odgrzane w
mikrofali – niby ciągle smakuje tak samo, ale trudno czerpać jednakową
przyjemność z jedzenia.
Luther (2010–2015, Neil Cross)
M: Właściwie mógłbym się podpisać pod Twoimi słowami. Uczucie powtarzalności towarzyszyło mi przez cały seans nowego Luthera i niestety nie była to powtórka z rozrywki z gatunku tych smakowitych, jakie zaserwowały nam ostatnio choćby Gwiezdne Wojny.
Poza tymi wadami, które wymieniłeś, zwróciłbym uwagę jeszcze na to, że
po raz pierwszy w historii serii ekranowe wydarzenia nie wzbudziły we
mnie absolutnie żadnych emocji. Morderca, choć oczywiście odpowiednio
makabryczny, pozostawia zupełnie obojętnym – jedyną sceną z jego
udziałem, która zapadła mi w pamięć, był dobrze skonstruowany prolog
pierwszego odcinka. Potem jednak twórcy uciekli w drastyczność, jakby
zapominając o tym, co wcześniej było siłą ich serialu. Precyzyjnie
napisane czarne charaktery zastąpiono pewnie najbardziej obrzydliwym
pomysłem, jaki wpadł Crossowi do głowy, po czym dodano do niego nieco
trzeciorzędnej psychologii, która w żaden sposób nie uwiarygodnia tej
postaci. To poczucie beznadziei, o którym wspomniałeś, nie ma tu prawa
bytu, bo wszystko dzieje się zbyt szybko, a historia, która w
poprzednich sezonach składała się z kilku warstw, tutaj jest po prostu
płytka i sprawia wrażenie kopii pisanej na kolanie.
J: I na tym właściwie można by zakończyć naszą dyskusję. Czwarty sezon Luthera
jest zwyczajnie niepotrzebny. Burzy dobre wrażenie, z jakim zostawił
nas finał trzeciej serii, bohaterowie stoją w miejscu, intryga jest
tania, zaś fabuła nie rozszerza przedstawionego świata. Domniemana
śmierć Alice Morgan powinna potrząsnąć światem Luthera, zmienić go nie
do poznania, pchnąć do gwałtownego działania. Bestia, która skrywa się w
nim od samego początku i tylko raz na jakiś czas daje o sobie znać, tu
powinna wreszcie pokazać się w pełnej krasie i siać zniszczenie. Trzy
pierwsze sezony powoli i misternie budowały zawiłą relację między Alice a
Johnem. Gliniarz i morderczyni, którzy stanowili dla siebie alter ego,
wzajemnie się uzupełniali i darzyli toksycznym, ale jakże pięknym
uczuciem. Nagle nić zostaje zerwana, w jednej chwili, bach, Alice nie
żyje. Luther jest smutny i zły, ale na ekranie jakoś tego nie widać.
Zabrakło mi wybrzmienia tego wątku, który gubi się w dziwacznej, jakby
doklejonej na siłę, intrydze z Megan Cantor.
M: Wątek z Megan miał być niewątpliwie próbą
wynagrodzenia widzom nieobecności Alice, ale zgadzam się, że wyszło to
wyjątkowo nieporadnie. O ile można wybaczyć jej brak, bo grająca ją Ruth
Wilson korzysta z popularności i jest zajęta innymi projektami, o tyle
sposób wprowadzenia jej zastępstwa był fatalny i tylko zraził widzów do
nowej bohaterki. Podobnie zresztą jak Neil Cross mocno obrzydził cały
swój serial, dopisując do niego zupełnie zbędny rozdział i sprowadzając
Luthera do poziomu zwykłego kryminału, jakich w dzisiejszej telewizji
jest na pęczki. Wielka szkoda, ale nie zmienia to faktu, że trzy
poprzednie sezony to w dalszym ciągu klasa sama w sobie, którą bardzo
mocno polecamy nie tylko miłośnikom gatunku.
Mateusz Piesowicz, Jan Sławiński
Ostatnio na blogu:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz