> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Batman: Narodziny Demona

Zbiorcze wydanie Narodzin demona to trzy historie – Syn Demona, Narzeczona Demona i opowieść tytułowa. Dwie pierwsze napisał Mike W. Barr i zostały zilustrowane kolejno przez Jerry’ego Binghama i Toma Grindberga. Ostatnia to zaś dzieło scenarzysty Dennisa O’Neila i rysownika Norma Breyfogle’a. To bardzo specyficzny zbiór - trylogia, która pierwotnie stanowiła trzy odrębne opowieści, niespójna fabularnie i nierówna rysunkowo.




Pierwsze dwie historie pisane przez Barra to relikt lat 80. - tak w warstwie fabularnej jak i graficznej. Batman nosi niebieski kostium i rzuca żartami, fabuły koncentrują się wokół idiotycznych teorii spiskowych o ekologicznym charakterze, historie się dłużą i są po brzegi wypchane deklaratywnymi dialogami, które zamiast uzupełniać stronę graficzną tylko ją powielają. Cały wątek miłosny między Mrocznym Rycerzem a Talią Al-Ghul jest ledwo zarysowany, historia gna na łeb na szyję - tania akcja jest tu ważniejsza niż dobrze nakreślone postacie, ich motywacje i usprawiedliwione działania. Postaci tracą swój unikalny charakter i zachowują się niezgodnie z własnym emploi, trudno odnaleźć tu Batmana, jakiego znamy i kochamy. Odpychające rysunki, pstrokate i jednocześnie "sprane" kolory, chaos na planszy to kolejne powody, które sprawiają, że Syn Demona i Narodziny Demona to lektura rozczarowująca również graficznie. Zero klimatu, zwyczajnie głupie rozwiązania fabularne (nie pomaga nawet odczytanie campowe), wątki potraktowane „po łebkach” i rysunki, które bardzo brzydko się zestarzały przez ostatnie 30 lat, charakteryzują 2/3 albumu. 

Na szczęście tytułowa historia, stworzona już w 1992 roku przez legendarny duet twórców wypada o niebo korzystniej i podnosi ocenę całego tomu. Narodziny Demona napisane przez O’Neila skupiają się na genezie Ra’s Al-Ghula. To osadzona w okresie wypraw krzyżowych zapierająca dech w piersi historia o namiętności, pożądaniu i zemście. Batman schodzi tu na dalszy plan, zaś lwia część komiksu poświęcona jest przeszłości Ra’sa, z której dowiemy się między innymi jak odkrył pierwszą Jamę Łazarza i dlaczego przybrał imię Głowy Demona. To wreszcie Batman, jakiego lubimy – skąpany w cieniu, cichy i skuteczny, budzący strach w sercach przestępców - sprawiający wrażenie istoty z pogranicza jawy i koszmaru. Również Ra’s staje się wreszcie pełnowymiarową, bogatą postacią (trudno to o nim powiedzieć, czytając historie Barra). Świetnej całości dopełnia piękna, malowana oprawa graficzna. Quasi-realistyczne malunki Norma Breyfogle’a zachwycają rozmachem i dopracowaniem. 

 Zbiorcze wydanie Narodzin Demona ciężko ocenić, bo składają się nań dwie średniej klasy historie i jedna bardzo dobra. Byłem bardzo ciekawe tego zbioru, wszak „trylogia Demona” ma już status dzieła kultowego i zbudowała podwaliny pod run Granta Morrisona. Tym większe spotkało mnie rozczarowanie, gdy okazało się, że dwa pierwsze zamieszczone tu albumy zostały solidnie nadgryzione zębem czasu – sensacyjne historie przypominają podróbkę zimnowojennych przygód Bonda i ciężko dziś traktować je poważnie. Na szczęście geneza Głowy Demona rekompensuje wcześniejsze rozczarowania. Niech oceną całego zbioru będzie wynik poniższego działania:
(2 x 5 + 8 ) / 3 = ? 

Ocena: 6/10
Ostatnio na blogu:

Brak komentarzy: