Uncanny
Avengers od scenarzysty Ricka Remendera oraz rysowników Johna Cassaday'a i
Oliviera Coipela stanowi kolejną serię, która trafiła do naszego kraju w ramach
inicjatywy Marvel Now. Wielu może wiązać z tą serią ogromne nadzieje. Remender
wcześniej odpowiadał za Uncanny X-Force, jedną z ciekawszych i lepiej
przyjętych pozycji o mutantach. Z kolei Cassaday stworzył wraz z Jossem
Whedonem pamiętny run w Astonishing X-Men. Niestety, tym razem z
wielkimi oczekiwaniami w parze idzie ogromne rozczarowanie.
Przedstawiona w
tomie historia Czerwony cień rozpoczyna się w dniu pogrzebu Charlesa
Xaviera, zabitego w finale Avengers vs X-Men przez opętanego Phoenix
Force Cyclopsa. Czując, że najpotężniejsi herosi Ziemi przez lata nie robili
nic by pomóc mutantom, Kapitan Ameryka postanawia powołać „Drużynę Jedności
Avengers”. W jej skład mają wchodzić członkowie obu do niedawna zwaśnionych
drużyn. Jednocześnie na horyzoncie pojawia się zagrożenie, z którym bohaterowie
będą musieli się zmierzyć: klon Red Skulla postanawia oczyścić świat z
nosicieli genu X. W tym celu kradnie ciało Xaviera, by... usunąć mu mózg i
połączyć go ze swoim, zyskując tym samym moc telepatii. Ok, będzie ciężko.
Sam pomysł
stworzenia grupy z mutantów i członków Avengers budzi ogromną radość. Obie
drużyny spotykały się dotychczas głównie podczas niektórych crossoverów, a
podopieczni profesora Xaviera zbyt długo znajdowali się poza głównym nurtem
uniwersum. Dotychczas jedynie kilku postaciom (chociażby Wolverine'owi czy
Quicksilverowi) udawało się swobodnie migrować między nimi. Chęć lektury wzmaga
także zaproponowany przez Remendera skład. Mścicieli reprezentują stale z nimi
kojarzeni Kapitana Ameryka i Thor. Jako trzecia z ich strony jest Scarlet
Witch, wciąż skonfliktowana ze środowiskiem mutantów z powodu wydarzeń z Domu
M. Z kolei przedstawicielami X-Men są Havok (w domyśle przywódcę nowo
powstałej drużyny), Rogue i Wolverine. Pod koniec tomu w ich szeregi wchodzi
kolejna dwójka klasycznych Avengers – Wasp i Wonder Man – oraz zapomniany od
kilku lat japoński mutant Sunfire.
Niestety,
pomysły scenarzysty bardzo szybko ograniczają się do przeciągniętej bijatyki
między Avengers i zebraną przez Red Skulla drużyną złoczyńców o wiele mówiącej
nazwie S-Men. Zaznaczę, że dawno nie trafiła się tak nieciekawa grupa oprychów.
Wystarczy wspomnieć, że w jej skład wchodzą między innymi Mzee (posiadający
nadludzką siłę człowiek-żółw), Dancing Water (dziewczyna będąca żywą wodą) czy
Goat-Faced Girl (kobieta o twarzy kozy, która neguje moce osób znajdujących się
w jej pobliżu).
Kuleje także
sama narracja. Remender wraca do komiksów sprzed kilku dekad, nieprzerwanie
komentując przedstawione na kolejnych stronach wydarzenia i zaznaczając emocje
targające postaciami lub wagę ich decyzji. O ile w komiksach wydawanych w
ramach WKKM czy DC Deluxe można przymknąć na to oko z racji nostalgii, w Uncanny
Avengers nie ma jakiegokolwiek aspektu tłumaczącego zastosowanie takiego
zabiegu. Szczególnie, że w pierwszych zeszytach wchodzących w skład tomu
Remender takowej narracji nie stosuje. Z kolei w zamykającym piątym numerze
niemal zupełnie rezygnuje z chmurek opisowych. Z jak najlepszym wpływem dla
lektury.
W Uncanny
Avengers powraca także znane z Uncanny X-Force zamiłowanie Remendera
do brutalności, często groteskowej i niestety niepotrzebnej. Na szczęście tym
razem obyło się bez teleportacji rekina do czyjegoś ciała w celu zjedzenia
wnętrzności od środka. Zamiast tego mamy dwie szczegółowo ukazane lobotomie i
Red Skulla wymachującego mózgiem Xaviera. Z kolei w scenach masakry dokonywanej
na mutantach przez będący pod kontrolą Red Skulla tłum scenarzysta przybliża
czytelnikom kilka z jego ofiar, zwykle na kadr lub dwa przed ich śmiercią.
Zapewne chciał przez to spotęgować dramatyzm, rezultat jest jednak odwrotny od
zamierzonego. Należy także wspomnieć, że miejscami scenarzysta pozwala na
zaistnienie pewnych zdarzeń wbrew logice świata przedstawionego. Przykładowo:
podczas ataku Grim Reapera z pola walki zupełnie znika Thor, obecny u boku
Avengers jeszcze kilka kadrów wcześniej i teoretycznie mogący z łatwością
poradzić sobie ze złoczyńcą.
Niestety, nie
pomagają także rysunki autorstwa znanego z Astonishing X-Men Johna
Cassaday'a. Są one o wiele mniej schludne, co widać przede wszystkim w scenach
grupowych czy szczątkowo zaznaczonych tłach. Największą bolączką artysty zdają
się być twarze, które w jego wykonaniu często zmieniają superbohaterską
przygodę w rewię dziwolągów. Nie da się nie wspomnieć o niekorzystnym designu
niektórych postaci, przede wszystkim członków S-Men i Red Skulla, który od lat
czterdziestych nie wyglądał tak brzydko. Na szczęście pod koniec tomu za ołówek
łapie Olivier Copiel, racząc nas swoim o wiele mniej realistycznym,
kreskówkowym stylem. Z jednej strony kłóci się on z rysunkami Cassaday'a, z
drugiej o wiele lepiej pasuje do przedstawionej historii.
Uncanny
Avengers stanowią komiks trudny do polecenia komukolwiek. Radość z lektury
jest znikoma, a w dodatku całość zmierza w kierunku Axis, jednego z
gorzej przyjętych crossoverów ostatnich lat. Intryga Red Skulla szybko przestaje być interesująca i w sumie ogranicza się do prostej bitki na ulicach Nowego Jorku. Boję się, że podobnie potoczą się plany innych zapowiedzianych w tym tomie złoczyńców, między innymi Kanga i Apocalypse'a. Szkoda. Połączone siły Avengers i X-Men zasługiwały na o wiele lepszy komiks.
3/10
Gościnnie: Jakub Izdebski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz