> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

środa, 2 maja 2018

Hawkeye: L.A. Woman - recenzja

W pierwszych dwóch tomach Hawkeyea Matt Fraction udowodnił, że zwykły facet z łukiem może okazać się najciekawszym spośród wszystkich Mścicieli. W trzecim zostawiamy na moment Clinta, którego zachowanie i brak zdolności wyciągania jakichkolwiek wniosków ze swoich poczynań stały się nieakceptowalne nawet dla namaszczonej na jego następczynię Kate Bishop. Młoda Avengerka pakuje więc swoje rzeczy, zabiera psa i wyrusza na zachodnie wybrzeże, by tam rozpocząć karierę superbohaterki. Pech chce, że niemalże od razu trafia na Madame Masque, która po ich poprzednim spotkaniu poprzysięgła sobie zamienić życie Bishop w piekło.



Podstawowe pytanie brzmi: czy serii udaje utrzymać się stały poziom bez jej tytułowego bohatera. Na szczęście odpowiedź to: jak najbardziej. Fraction poświęca cały tom na przybliżenie postaci Kate, która braki w superbohaterskim fachu nadrabia nastoletnią naiwnością, brawurą i dobrymi chęciami. Na jaw wychodzi także, jak bardzo przypomina ona z charakteru swojego mentora. Bohaterce trudno nie kibicować i chociaż co chwilę napotyka ona na swojej drodze przeszkody w rodzaju napakowanych pomagierów Masque, policyjnych procedur (rozmowy Kate z lokalnym inspektorem to czyste złoto) lub – przede wszystkim – własnej niezdarności oraz niemających nic do rzeczywistości wyobrażeń o superbohaterzeniu, Fraction czyni z niej pełnokrwistą postać, a nie Franka Drebina z kołczanem. 

Niestety, tego tomu nie ilustrował David Aya. Uświadczymy jedynie kilka okładek jego autorstwa. Za stronę graficzną odpowiadają Javier Pulido oraz Annie Wu. Ten pierwszy powinien być znany czytelnikom pierwszego tomu przygód Hawkeyea. Stara się on imitować styl Ayi, jednak jego rysunki wypadają przynajmniej o dwie klasy gorzej. Szczególnie bolą pojawiające się zbyt często strony, w których zostają zaprezentowane jedynie sylwetki postaci. Brakuje także typowych dla Ayi zabaw z kadrowaniem. Na szczęście większość tomu ilustruje Wu. Jej rysunki są o wiele bardziej dynamiczne i typowe dla komiksu superbohaterskiego. Jednak dzięki kolorystyce – zgodnej z tą z poprzednich tomu – nie wybijają one z lektury serii (tak jak to zrobił na przykład dodany do pierwszego temu szósty zeszyt Young Avengers Presents ilustrowany przez Alana Davisa). 

Nawet bez Clinta Hawkeye Matta Fractiona wciąż trzyma bardzo wysoki poziom i pozostaje jedną z najlepszych serii Marvela wydawanych obecnie w Polsce. Tych, którzy sięgnęli po poprzednie tomy, raczej nie muszę przekonywać do lektury. Pozostałych zachęcam do rozpoczęcia przygody z Bartonem, Bishop i Pizza-psem. Gwarantuję, że nie zawiodą się. 

8/10


Autor: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: