> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 31 maja 2018

The Amazing Spider-Man, tom 3: Spiderversum

Ech, ach, och, ech. Tyle dobrego w Spiderversum i tyle złego. Z jednej strony dużo fajnych konfrontacji między różnymi wersjami Spidera (Superior i jego ego jak zawsze dostarczają masy konfliktów), wprowadzenie nowych ulubieńców (Spider-Gwen) i przypomnienie tych niesłusznie zapomnianych (Spider-Szynka). Z drugiej – chaos nie pozwalający w pełni cieszyć się lekturą. 



Na pierwszych stronach drużyna Pająków dzieli się na kilka mniejszych zespołów. W tomie zawarta jest tylko główna seria wchodząca w skład cross-overa. Okazuje się to największą bolączka publikacji. Wpierw dostajemy masę znanych postaci i jeszcze więcej ciekawych wariacji Spider-Mana. Zaraz znikają one jednak i pojawiają tylko raz na jakiś czas – w migawce streszczającej ich przygody z innych serii (poza Spider-Man 2099 żadna nie ukazała się na polskim rynku). Pal licho, jeśli ich misje nie wpływają znacząco na fabułę (jak w przypadku Milesa, który wraz z irytującym animowanym Ultimate Parkerem poszukuje sprzymierzeńców do walki z rodzinką Morluna). Ale poczynania Spider-Woman czy Kaine’a są niesamowicie ważne dla przebiegu wydarzeń. A tak ich wątki ograniczają się do pojawiania się w jakimś kadrze i rzucenia „musimy coś zrobić”, by później pojawić się kilkanaście stron później, bo „udało się, ale (tu wstaw nowy problem)”. 

Raz, że bardzo źle wpływa to na dramaturgię. Dwa, że cierpią na tym główne wątki tomu, przede wszystkim rywalizacja Parkera z Ziemi 616 z Superior Spider-Manem. Trzy, że niektóre wariacje – jak Spider-Man Noir – pojawiają się na chwilę, by naglę zniknąć, bo „został ranny, trzeba było go odstawić do domu”. Niestety, nie są to jedyne wady Spiderversum. Nie zadowala grupa antagonistów. Z żądnej pajęczej krwi rodzinki Morluna najciekawszą postacią wydaje się być Karn, który – jak na złość – pojawia się dopiero w okolicach finału. Przez chaos i ogrom historii cierpi także ciągłość przyczynowo-skutkowa. Na przykład niektórym wersjom Spider-Mana udaje się zginąć dwa razy na przestrzeni kilkunastu stron. 


Na szczęście Dan Slott nadrabia przyjemnymi dialogami i fanservicem. Wszelkie nawiązania, nawet do takich straszydeł, jak serial animowany z lat sześćdziesiątych, wypadają bardzo przyjemnie. Udane są także większe konflikty (Superior i Parker 616) jak i mniejsze wątki (nadopiekuńczość naszego Pająka wobec Spider-Gwen). Widać, że Slott czuje świat pajęczego bohatera – w końcu pisze go od 2011 roku. Na szczęście nie odczuwa się tu znużenia materiału i automatycznej, rozciągniętej pisaniny, jak w wypadku Bendisa i jego X-Men. Jeśli polubiliście poprzednie tomy The Amazing Spider-Man – ten także przypadnie Wam do gustu. Jeśli jednak szukacie koherentnej historii z Pająkiem – może warto zacząć od czegoś innego. Ja cieszę się, że w następnym tomie wrócimy na ulice Nowego Jorku do bardziej przyziemnych problemów. 

6/10

Brak komentarzy: