Za
nami 29. Międzynarodowy Festiwal Komiksu i Gier w Łodzi. Jak zwykle
bawiłem się pierwszorzędnie, spotkałem mnóstwo znajomych i
przyjaciół oraz przywiozłem do domu stertę komiksów
i dobrych wspomnień. Mimo wszystko jakoś nie mogę pozbyć się
wrażenia, że tegoroczna edycja była nieco „przejściowa”, a
organizatorzy zbierają siły na przyszły rok, gdy festiwal będzie
obchodził okrągły jubileusz. Takie wnioski nasuwają zarówno
dobór zaproszonych gości, jak i mniejsza niż rok temu
frekwencja. Z poniższej relacji dowiecie się który komiks
Benedykta Szneidera zostanie zaadaptowany na rapową audycję, co
Peterowi Milliganowi ukradł Ray Liotta, czy Brian Azzarello od
ostatniej wizyty w Polsce stał się bardziej gadatliwy (spoiler:
nie) oraz kilku innych ciekawostek. Zapraszam do lektury.
Na
spotkaniu z Tobiaszem Piątkowskim i Markiem Oleksickim, prowadzonym
przez Marcina Łuczaka, autorzy opowiadali o najnowszej odsłonie
serii Bradl, która miała premierę na łódzkim
festiwalu. Tom trzeci to otwarcie „drugiego sezonu”, nieco inny
od poprzednich – między innymi dlatego, że pojawia się tu zabieg
łamania czwartej ściany, bezpośredni zwrot bohatera do czytelnika,
który scenarzyście zasugerowała żona, wielka fanka House
of Cards (za którym sam
Piątkowski nie przepada).
Motywem
przewodnim najnowszych przygód polskiego agenta jest
eksplorowanie tematu budżetowania organizacji szpiegowskiej w
okupowanym kraju. W Bradlu
wszelkie zależności między tajnymi siatkami przekładają się na
działania bohaterów, jednak sami bohaterowie nie mają o nich
pojęcia, nie znają do końca reguł, które rządzą ich
światem. Jest to temat rzeka, więc pewne wyzwanie dla scenarzysty
stanowi ucinanie kontekstów, kondensowanie pewnych informacji,
by fabuła nie odbiegała za bardzo od tytułowej postaci i jej
najbliższego otoczenia, a jednocześnie tak, by wszystko było
zrozumiałe dla czytelnika.
Choć
na razie nie jest planowany żaden oficjalny spin-off serii, to w
kolejnych tomach pojawią się retrospekcje rozwijające postaci
poboczne, a sami autorzy chętnie zrobiliby pełnometrażową
historię o Wuju, która rozgrywałaby się w dwudziestoleciu
międzywojennym (co mogłoby się udać tym bardziej, że Król
Szczepana Twardocha przetarł
szlaki w tym temacie).
Tobiasz
jako scenarzysta ma 100% skuteczności, wszystkie jego projekty są
realizowane – głównie dlatego, że pisze tylko na
zamówienie, nie ma kiedy pisać hobbystycznie. Z kolei Marek
Oleksicki ma kilka rozgrzebanych projektów – od porzuconego
dawno sequelu Odmieńca
(bo po jakimś czasie przestały go fascynować takie
demoniczno-słowiańskie klimaty), przez niezrealizowany scenariusz
dla Sztybora, kilka rzeczy robionych dla zagranicznych wydawców,
aż po adaptację pięcioksięgu o Wiedźminie Andrzeja Sapkowskiego,
której przyświecała absurdalna koncepcja - chciano upchnąć
jeden tom Sagi na 60 planszach komiksu. Finalnie wydawca zapomniał o
całym projekcie, co przyznał również obecny na sali
scenarzysta, Maciej Parowski.
Gwiazdami
spotkania z okazji 25-lecia linii wydawniczej Vertigo byli BrianAzzarello, Peter Milligan i Greg Lockard. Imprint DC Comics wyrósł
(co nie jest raczej dla nikogo zaskoczeniem) z potrzeby tworzenia
ambitnych historii dla dorosłych czytelników, a także (o
czym już pewnie nie wszyscy wiedzą) z tytułów, które
zaczynały pod szyldem regularnego DC. Wydawnictwo nie miało pomysłu
na promocję swojej nowej linii wydawniczej, na szczęście była tam
też Karen Bergen, redaktorka, która później przez
wiele zarządzała Vertigo i to dzięki jej pomysłom do dziś
publikowanie w Vertigo jest prestiżowe. Autorzy zaproponowali nowe
podejście do storytellingu, nigdy nie musieli również
walczyć z redaktorami o swoje pomysły – jeśli coś było
odrzucane, to dlatego, że zaniżało poziom, a nie dlatego, że było
kontrowersyjne lub przekraczało granice dobrego smaku. Scenarzyści
podczas pisania nie myśleli „te komiksy będą rewolucyjne”,
chcieli po prostu tworzyć dobre historie dla czytelników.
Wydawnictwo pozwoliło rozwinąć się wielu twórcom, którzy
gdzie indziej nie mieliby takiej artystycznej swobody. Często
stosunki między nimi, a redaktorami były pełne przyjaźni. To, że
obecnie twórcy wydają komiksy u innych wydawców (np.
Moonshine Azzarello i
Risso w Image, w polskiej wersji, którą dostarczyła MuchaComics, Księżycówka)
to tylko ich decyzja podyktowana chęcią współpracy z kimś
nowym.
Kto
miał okazję przejrzeć najnowszy komiks Benedykta Szneidera (Syn,
wyd. Kultura Gniewu) ten mógł zauważyć zmiany w warstwie
graficznej względem poprzednich prac artysty. Wynikają one z
inspiracji japońskim stylem narracji (utworami Satoshiego Kona i
Naokiego Urasawy). W komiksie znaleźć można również luźne
odniesienia do serii Metal Gear Solid
– nie tyle w samej fabule, co raczej w łączeniu realiów
historycznych, pewnej dozy niepokoju i całkowicie oderwanych od
rzeczywistości pomysłów. Samo odwzorowanie przeszłości
było dla Szneidera tylko dodatkiem do opowiadanej fabuły, wygodnym
szafażem, rozpoznawalnym archetypem, w których mógł
zakorzenić historię.
Od lewej: Benedykt Szneider i Maciej Pałka (prowadzący) |
Pomysł
na nowy album siedział w głowie od kilku lat (dlatego Szneider
wolałby pracować jak mangacy, oddając do druku w magazynie co
miesiąc kilkanaście stron, a nie dopiero po latach gotowy album),
zaś samo rysowanie zajęło dwa lata (około 1,5 godziny dziennie,
nocą, po pracy i po spędzeniu czasu z rodziną). Pierwszy tom Syna
to dopiero początek, w drugim czeka nas o wiele więcej atrakcji -
akcja będzie rozgrywała się w nocy w lesie, a autor obiecuje
konkretny hardkor i dużo spektakularnych rozkładówek. Można
się go będzie spodziewać za około półtora roku, raczej
nie na przyszłoroczny festiwal w Łodzi.
Temat
Diefenbacha
(poprzedniej serii Szneidera, która nie została ukończona)
jest zamknięty, twórca już nie czuje tego klimatu, a cała
koncepcja okazała się zbyt wymagająca.
Jeśli powróci, to w formie audycji raperskiej w studenckim
radiu –
tak dalsze losy serii podsumował z przymrużeniem oka autor. Na
koniec kilka słów o marzeniach: tak jak każdy rysownik, tak
i Benedykt Szneider marzy o mieszkaniu w domu na skale i rysowaniu
Thorgala,
choć tak naprawdę do mógłby rzucić wszystko i robić
seriale animowane (ma nawet wymyśloną czołówkę jednego z
nich). Tego mu właśnie życzę.
Od lewej: Daniel Gizicki, Łukasz Kowalczuk (prowadzący) i Grzegorz Pawlak |
Inicjatywa
wydawnicza Celuloza zadebiutowała w 2006 roku, teraz została
reaktywowana w wyniku pewnego niezadowolenia z tego jak wygląda
współpraca na linii autor-wydawca na polskim rynku komiksowym
i w myśl zasady „jeśli coś ma być dobrze zrobione, zrób
to sam”. Wszystkie dotychczasowe publikacje to wykorzystanie
istniejących już materiałów, czy to zrobionych na
24-godzinnym maratonie rysowania komiksów (Centrum
wszechświata),
czy to przygotowanych na konkursy (Graniczna/Winda),
czy to zbierające prace powstałe w ramach inktobera (internetowe
wyzwanie dla rysowników, by każdego dnia października
rysowali jeden czarno-biały rysunek). Przy okazji zapowiedziano dwie
kolejne edycje takich artbooków z rysunkami Pawlaka.
Premierowym
materiałem będzie trzeci tom serii Postapo
Daniela
Gizickiego i Krzysztofa Małeckiego, liczący 90 stron i edytorsko
pasujący do dwóch poprzednich, wydanych przez Timofa (Gizicki
nie wyklucza również, że wznowi je własnym sumptem, by nowi
czytelnicy mogli kupić od razu wszystkie trzy części pod szyldem
Celulozy). Premierę trzeciego tomu poprzedzi kampania na jednym z
polskich serwisów crowdfundingowych. W tym temacie ma
doświadczenie Grzegorz Pawlak, bowiem rysowana przez niego seria
Villain
na zagraniczne rynki finansowana jest właśnie w tym modelu – z
planowanych czterech zeszytów (tworzących zamkniętą całość)
ukazały się już dwa, a zbiórka na trzeci rozpocznie się
lada moment.
Gizicki
i Pawlak pracują razem nad serią Mercy,
która poza polską edycją w Celulozie ma również
potencjalnie zainteresować zagranicznych wydawców. Będzie to
crime drama rozgrywająca się w okolicach Atlanty, planowana jest na
4 zeszyty po 22 strony każdy. Nie wiadomo jeszcze, czy każda część
będzie wydawana osobno, czy od razu ukaże się album zbiorczy.
Ponadto na spotkaniu sporo mówiono o nieciekawej sytuacji
polskiego rynku księgarskiego (nieciekawej zwłaszcza z punktu
widzenia autorów) oraz braku ujednoliconych stawek za pracę
komiksiarza (problem z wycenieniem własnej pracy plus fakt, że
czasem lepiej robić własne rzeczy, bo te komercyjne są
nieopłacalne). Na koniec Gizicki powiedział kilka słów o
prowadzonym przez siebie fanpage'u Współczesny polski komiks
– przedsięwzięcie, by na bieżąco informować o wszystkim, co
dzieje się w polskim komiksowie i stworzyć bazę z biogramami i
bibliografią polskich autorów okazało się dość
karkołomne, zwłaszcza dla jednego człowieka, który zajmuje
się tym po pracy. A w dodatku zgubił hasło do patronite'a...
Wydział
7
to nowa seria z wydawnictwa Ongrys. Każdy zeszyt to osobna historia,
rysowana przez innego rysownika. Za grafikę pierwszej części
odpowiada Grzegorz Pawlak, drugą rysuje Krzysztof Budziejewski,
trzecią zajmie się Maciej Mazur, a czwartą narysuje Robert Adler
(fabuły trójki i czwórki będą się łączyć).
Pierwszy sezon zamknie zeszyt piąty (nie ujawniono jego rysownika).
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to zeszyty będą
ukazywały się co około trzy miesiące, co da artystom od sześciu
do dziewięciu miesięcy na pracę nad kolejnymi odsłonami, dzięki
temu może uda się uniknąć opóźnień – wszyscy zdają
sobie sprawę, że brak regularności w publikowaniu jakiegokolwiek
cyklu regularnie zabija polskie serie komiksowe. Za fabuły
odpowiadają Marek Turek (pomysłodawca) i Tomasz Kontny
(scenarzysta) – są one często wynikiem wielu rozmów i
kompromisów, najczęściej dopiero druga, czasem trzecia
wersja tekstu zostaje zaakceptowana przez obu mężczyzn i trafia do
rysownika. Ten zostaje dobrany do historii (np. w tej dla Roberta
Adlera znajdzie się dużo akcji z bronią i wojskowymi pojazdami, bo
Adler lubi takie klimaty). Kolory do pierwszego zeszytu stworzyli
Pawlak i Turek, co jest o tyle zabawne, że obaj najczęściej tworzą
komiksy w czerni i bieli.
Od lewej: Robert Adler, Grzegorz Pawlak, Tomasz Kontny, Maciej Pałka (prowadzący) i Marek Turek |
Akcja
serii rozpoczyna się na początku lat 60. w Polsce, gdy agenci Służb
Bezpieczeństwa dziali w mundurach jako milicjanci. Tytułowy Wydział
7 Departamentu 3 zajmuje się sprawami religijnymi i sekciarskimi
(Wydział 6 zajmował się m.in. zabójstwem księdza Jerzego
Popiełuszki), mnóstwo dowodów na tę działalność
zostało zniszczonych. Rok 1962 to również moment, gdy mury
szkoły policyjnej w Szczytnie opuścili jej pierwsi absolwenci.
Sekwencje rozgrywające się w tejże szkole były zresztą
problematyczne, bo nie zachowały się żadne oficjalne zdjęcia z
tamtego czasu – na szczęście twórcy dotarli do absolwentów
szkoły na jednym z for internetowych, którzy udostępnili im
prywatne fotosy. Optymistyczne założenie jest takie, by w fabule
serii dojechać aż do roku 1989, a tym samym wypełnić pewną lukę
między O7 zgłoś
się
a Psami
Władysława Pasikowskiego.
W
jednym z kolejnych zeszytów pojawi się czarna wołga i będzie
to główny środek transportu bohaterów – legendarny
samochód naprawdę był na wyposażeniu milicji, więc
wszystko jest zgodne z historycznymi faktami, a dodatkowo stanowi
ciekawy smaczek dzięki wiadomym opowieściom. Drugi tom serii będzie
się dział nad morzem, a trzeci i czwarty na Dolnym Śląsku –
sprawy tuszowane przez bohaterów rozgrywały się w całej
Polsce, często są inspirowane prawdziwymi wydarzeniami
historycznymi lub miejskimi legendami, czasem są one tylko tłem i
bezpośrednio nie wpływają na działania bohaterów. Sam
skład Wydziału będzie ewoluował, w każdej części będzie dwóch
przewodnich bohaterów, których otacza kilka pobocznych
postaci – te poboczne postaci będą głównymi bohaterami w
innym zeszycie i tak dalej. W drugim pojawią się dwie ważne
postaci kobiece – twarda pani doktor (patolożka) i tajemnicza
Cyganka. Zdecydowano się na współpracę z wydawnictwem
Ongrys, bowiem ma ono doświadczenie w dystrybucji serii zeszytowych
(wznowienia Żbików),
system się sprawdza i zeszyty są obecne w kioskach, empikach, a nie
tylko księgarniach specjalistycznych. Ambitny plan zakłada, by
seria sprzedawała się równie dobrze co Żbiki (może bowiem
trafić do tych samych odbiorców). Spotkanie z twórcami
Wydziału 7
było jednym z najciekawszych podczas tegorocznej eMeFKi, więc –
choć komiksu jeszcze nie czytałem – trzymam kciuki za sukces
projektu!
Ostatnim
spotkaniem, na jakie dotarłem, było to z Peterem Milliganem. Z
Danielem Chmielewskim (autorem świetnego albumu Ja,Nina Szubur)
stworzył on krótką historię do nowego numeru Ziniola. Jest
to efekt wieloletniej fascynacji życiem i twórczością
Jamesa Joyce'a, zaś sam komiks opowiada o pośmiertnej masce, w
której mieszka duch zmarłego pisarza. To z perspektywy ducha
śledzimy losy Lucii (córki Joyce'a cierpiącej na
schizofrenię) i jej wyimaginowanego romansu z Samuelem Beckettem.
Duch nie może oczywiście pisać, więc opowiada swoją historię za
pomocą ulic Dublina. Scenariusz zakładał realizację trzech
plansz, jednak Daniel Chmielewski stworzył w sumie osiem stron
komiksu. Historia raczej nie będzie rozwijana, chyba że tematem
zainteresuje się Marvel, a duch Joyce'a będzie walczył z Avengers.
W temacie Marvela pojawiło się nieoficjalne potwierdzenie, że
Milligan pracuje nad tytułami o mutantach, ale nie wiadomo jeszcze,
czy historie spodobają się redaktorom i ujrzą światło dzienne.
Mimo
że komiks The
Extremist jest,
no cóż, momentami dość ekstremalny w obrazowaniu scen seksu
nigdy nie miała to być seria pornograficzna, dlatego na rysownika
wybrano Teda McKeevera, który operuje impresjonistycznym
stylem. Według plotek pierwszym grafikiem związanym z serią był
Brendan McCarthy, co zostało przez Milligana zdementowane – styl
McCarthy'ego jest zbyt realistyczny, więc seria od razu kojarzyłaby
się z porno. Brytyjski scenarzysta wspominał też projekt, który
zrealizował wspólnie z Piotrem Kowalskim – Terminal
Hero
– bazujący na wydarzeniu z jego młodości, gdy uczył się grać
na gitarze, a jego nauczyciel zachorował na raka mózgu, jego
stan się stopniowo pogarszał aż zmarł.
Od lewej: Bartek Czartoryski (tłumacz), Peter Milligan i Dominik Szcześniak (prowadzący) |
Nie
zabrakło anegdot z tzw. „Hollywoodzkiego epizodu” kariery
Milligana. Podczas prac nad Pielgrzymem
(2000,
reż. Harley Cokeliss) przebywał tydzień na planie, gdzie na
bieżąco wprowadzał poprawki do scenariusza. Właśnie tam gwiazda
filmu, Ray Liotta, „ukradł” mu pokój, bo bardziej mu się
podobał niż ten, w którym go zakwaterowano i biedny Milligan
nie miał nic do powiedzenia. Przy innej okazji poznał młodziutką
Charlize Theron, jednak z tego konkretnego filmu nic nie wyszło –
aktorka przeraziła się reżysera i producentów, którzy
byli obecni na oficjalnej kolacji i raczej nie należeli do
najmilszych osób. Nie wszystkie scenariusze Milligana do
filmów zostały zrealizowane, jednak nigdy nie myślał o tym,
by przerobić je na komiksy – niektóre historie dobrze się
sprawdzają na ekranie, niekoniecznie zadziałają w innym medium.
Peter
Milligan obecnie pracuje nad serią dla Ahoy Comics, które
określa mianem „Vertigo with laughs”. Happy
Hours
opiera się na intrygującym koncepcie świata, gdzie smutek jest
nielegalny, co prowadzi do absurdalnych sytuacji, gdy w obliczu
tragedii bohaterowie muszą stłumić swoje uczucia rzucając na
prawo i lewo głupkowatymi żartami. Pomysł wpadł Milliganowi do
głowy podczas pierwszej wizyty w Ameryce, gdzie – w odróżnieniu
od mieszkańców Wielkiej Brytanii czy Polski – wszyscy są
cholernie szczęśliwi. Na koniec przyznał się do inspiracji
Przemianą Kafki
i Królem
Learem
podczas tworzenia Kid
Lobotomy.
Obecnie pracuje nad powieścią.
Od lewej: Jakub Topor i Kamila Kowerska (prowadząca) - recenzja Nacjolove tutaj |
Spotkania
były prowadzone profesjonalnie i odbywały się w miłej atmosferze
(mimo że czasem zdarzały się problemy techniczne), żałuję że
nie udało mi się dotrzeć na pozostałe. To była moja ósma
eMeFKa, kolejny najlepszy weekend w roku, jednak nigdy nie jest tak,
że nie mogłoby być lepiej. W przyszłym roku proponuję załatwić
dwa, trzy dodatkowe foodtracki, bo choć tym razem było ich więcej niż
w poprzednich latach (a uczestników festiwalu mniej) to i tak
czasem trzeba było czekać na jedzenie godzinę, a i opcji wege było
mało (jestem mięsożerny, ale da się słyszeć takie głosy). Inna
sprawa, że na placu z foodtruckami była tylko jedna ława i wszyscy
okupowali okoliczne schody lub krawężniki, jedli w kucki, co było
jednak dość niewygodne. After w EC1 jak zwykle bezpłciowy (nie ma
to jak klimat Poleskiego Ośrodka Sztuki lub dawnej Wytwórni), ponadto mało kranów
z piwem (długie kolejki) i do wyboru: albo spokojna rozmowa w
chłodzie na zewnątrz, albo próba przekrzyczenia muzyki w
środku. Sporo zamieszania wprowadzono również podczas
wydawania plakietek i opasek – niektórzy goście festiwalu w
ogóle plakietek nie dostali, jedni dziennikarze dostawali
różową opaskę, a inni białą i tak dalej (różne
plakietki i różne kolory opasek dają różne
„przywileje”, a lekceważenie przez wolontariuszy autorów,
bo nie mają plakietki, bo jej nie dostali, nigdy nie powinno mieć
miejsca), niejasny był też podział na VIP-ów, uczestników
i gości, bo czasem osoby wykonujące dokładnie tę samą pracę
przy festiwalu miały zupełnie inne plakietki. Ale dość narzekań.
Na
koniec tradycyjnie prywata: gratuluję wszystkim, którzy coś
w tym roku wygrali (Obiecanki
Agnieszki Świętek okrzyknięte najlepszym polskim komiksem roku to
moim zdaniem świetny wybór), coś wydali (najbardziej chyba
cieszę się z Weź
się w garść Ani
Krztoń) lub w jakikolwiek inny sposób zapisali się w
annałach tegorocznego festiwalu w Łodzi. Serdeczne pozdrowienia dla
wszystkich, z którymi podróżowałem w jedną i drugą
stronę, z którymi dzieliłem pokój w hostelu, z
którymi chodziłem w kółko po Atlas Arenie (czasem nawet w złą stronę, co i tak nie przeszkodziło Igorowi i Judycie okrzyknąć mnie najlepszym prywatnym przewodnikiem), jadłem,
gadałem, zbijałem piątki czy w jakikolwiek inny sposób
spędziłem czas w Łodzi. Jesteście super.
Od lewej: ja, nagroda Eisnera i Agnieszka Świętek na afterze |
Ufff,
kolejny festiwal za nami, kolejna relacja napisana. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze, że Egmont nie zwalnia tempa i na 2019 rok zapowiada multum tytułów, z których bardzo cieszy kolekcja Barksa, Promethea Alana Moore'a (bałem się sięgnąć po oryginał, bo Moore to lingwistyczny świr), Daredevil Franka Millera (klasyk!), kolejne podejście do Hellblazera i nagrodzony Eisnerem Vision Toma Kinga (o reszcie zapowiedzi przeczytacie np. na blogu Kamień z serca). A co do ściany tekstu, przez którą (mam nadzieję) się właśnie przedarliście (bez cierpienia) - pewnie o czymś
zapomniałem, może coś pomyliłem, więc śmiało krzyczcie w
komentarzach, bo to był intensywny weekend i zwyczajnie mogło mi
coś umknąć. Śledźcie dalej bloga i fanpage na FB (część tekstów trafia tylko tam), bo
najbliższych tygodniach pojawi się pewnie kilka recenzji komiksowych premier minionego weekendu. Do przeczytania!
Będzie czytane, będzie pisane |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz