> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 1 października 2018

INVINCIBLE, tom 1 - recenzja

Robert Kirkman znany jest w Polsce przede wszystkim jako autor Żywych Trupów i Outcast. Opętania, zaczynał jednak od pisania serii superbohaterskiej Invincible. Z pozoru to komiks jakich wiele: Mark Grayson chodzi do liceum a pewnego dnia ujawniają się jego supermoce, wkłada więc maskę i leci spuścić manto przestępcom. Z czasem do CV może sobie dopisać walkę z najróżniejszymi rodzajami potworów, obronę Ziemi przed najeźdźcami z kosmosu i powstrzymanie szalonego naukowca. Ciągle poznaje swoje moce i zdobywa nowe umiejętności, w czym pomaga mu jego własny ojciec – superbohater na pełen etat znany jako Omni-Man. Jednocześnie Mark próbuje nie opuścić się w nauce (egzaminy na studia coraz bliżej) i przeżywa pierwsze licealne miłości. Brzmi znajomo? No jasne, dlatego smakuje tak dobrze.



Kirkman wykorzystuje dobrze znane elementy, by za ich pomocą opowiedzieć historię wciągającą od pierwszych stron. Nie stara się wymyślić koła na nowo, ale widać, że pisanie kolejnych przygód nastoletniego bohatera daje mu masę radości (co udziela się czytelnikowi podczas lektury). Scenarzysta kładzie duży nacisk na charakterologiczny portret głównego bohatera, dzięki czemu czytelnik szybko zaczyna odczuwać z nim emocjonalną więź (co procentuje zwłaszcza w finale, który działa jak wiadro zimnej wody). Nie brakuje akcji ani humoru, a motywy superbohaterskie zrównoważone są przez solidną warstwę obyczajową. Świat przedstawiony tętni życiem (a w trzynastu zeszytach, które składają się na pierwszy tom polskiego wydania Invincible’a jest to zaledwie mały wycinek kosmosu), bohaterowie wydają się tak realni na ile to możliwe, na co pracują również świetnie napisane dialogi: pełne urwanych zdań, powtórzeń, niedopowiedzeń.

Kreskówkowa, kanciasta kreska Cory’ego Walkera (zeszyty 1-7) i Ryana Ottleya (8-13) wsparta żywymi kolorami, które stworzył Bill Crabtree daje wrażenie, że obcujemy z zastygłymi w bezruchu klatkami wyjętymi prosto z serialu animowanego. Warto zwrócić uwagę na sekwencyjne ułożenie kadrów, niekiedy nawet powtarzalność sąsiadujących ze sobą rysunków, które różnią się zaledwie drobnymi elementami (co zapewnia dodatkową płynność w czytaniu). Trzeba również wspomnieć o zróżnicowanych projektach postaci, bowiem obaj rysownicy stanęli przed nie lada wyzwaniem, musząc stworzyć całe zastępy interesująco wyglądających superbohaterów i kosmitów w stosunkowo krótkim czasie (w przeciwieństwie do światów Marvela czy DC, które są zapełniane trykociarzami od lat, świat Invincible’a powstał od zera – aczkolwiek uważny czytelnik rozpozna ma drugim planie bohaterów z innych komiksów Image). Umowność warstwy graficznej może nieco złagodzić brutalność niektórych sekwencji, ale dzięki świetnie napisanemu tekstowi scenariusza ani na chwilę nie studzi emocji.



W posłowiu Kirkman przyznaje, że bał się kasacji serii, zanim na dobre uda mu się rozwinąć skrzydła (co przydarzyło się kilku jego wcześniej planowanym cyklom). Przygody Invincible’a zostały już co prawda zakończone, ale dopiero po ukazaniu się 140 numerów. Namiastkę większego planu widać już w pierwszym tomie zbiorczym, gdzie fabularne twisty są prawdziwym zaskoczeniem, a finał szarpie emocje i każe z niecierpliwością wypatrywać kontynuacji. Kirkman nie tylko sprawnie opowiada, ale też co jakiś czas dyskretnie mruga do czytelnika (a to nawiązując do znanych bohaterów Marvela i DC, a to rozpoczynając jeden z zeszytów niczym odcinek oryginalnego Star Treka, a to zdobywając się na błyskotliwy metakomentarz na temat pracy komiksiarza i naturalnie wplatając go w fabułę zeszytu). Przez to wszystko zdaje się mówić: „Hej, ja też kocham komiksy!”. I właśnie ta miłość przekłada się na fakt, że Invincible jest tak dobry. A będzie jeszcze lepszy, bo pierwsze trzynaście zeszytów to zaledwie rozgrzewka.

9/10

Komiks Invincible ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.

Brak komentarzy: