> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 5 października 2018

Ultimate Spider-Man, tom 2 / Ms Marvel, tom 4

Ultimate Spider-Man był komiksem moich lat nastoletnich. Jednak lata mijają, a do serii Bendisa i Bagley’a nie wracałem przez bardzo długi czas. W międzyczasie świat Ultimate skończył się po paru latach dogorywania po Ultimatum, pojawiły się także nowe wersje Pająka – w tym wspaniały (oraz zakończony o wiele za wcześnie) serial animowany The Spectacular Spider-Man i interpretacja postaci w wykonaniu Toma Hollanda z Homecoming.




Bardzo obawiałem się powrotu do świata Ultimate. Od razu uspokajam – nie było źle. Co prawda przez pierwsze kilkadziesiąt stron byłem skupiony na tym, jak wiele zmian dokonało się w życiu codziennym na przestrzeni kilkunastu lat. „Nowsza” wersja Spider-Mana już teraz jest mocno nieaktualna – Peter i jego znajomi, pozbawieni komórek, laptopów i tabletów, nijak nie przypominają dzisiejszych nastolatków.

Później moją uwagę skupiła inna rzecz, która naście lat temu zupełnie mi nie przeszkadzała: rysunki Bagley’a. Jego prace, mimo że podpadające pod kreskówkowy styl, miejscami irytują anatomią postaci. Rysownik często przeszkadza z muskulaturą postaci męskich (na jednej z plansz Doctor Octopus przypomina Goblina na sterydach), z kolei dziewczyny (w szczególności Mary Jane) są przerażająco chude. Miejscami widać także pośpiech (a czasem wręcz niechlujstwo) Bagley’a - czy to w powtarzających się kadrach czy zwyczajnych bazgrołach, które pojawiają się co jakiś czas (Parker bez połowy włosów będzie mi się śnił po nocach). Styl rysownika najlepiej sprawdza się w dynamicznych scenach akcji, a tych na szczęście nie brakuje.

Natomiast wciąż doceniam scenariusz Bendisa. Szczególnie sposób, w jaki kreśli relacje Parkera z jego najbliższymi. Z jednej strony ciocia May, która w końcu przestała być staruszką wiecznie balansującą na granicy życia i śmierci (co, niestety, było jeszcze długo nie do pomyślenia dla innych twórców). Inna jest także Gwen Stacy – tutaj zagubiona i sprawiająca problemy nastolatka, w przeciwieństwie do oryginału z uniwersum 616 posiadająca jakiś charakter. No i Kenny Kong. Kong jest super. Nic dziwnego, że Flash Thompson został zredukowany do roli osiłkowatego głupka, skoro mamy Konga.

Zawodem okazują się natomiast złoczyńcy – wszyscy źli, szaleni, zepsuci i cyniczni, pozbawieni chociaż pierwiastka tragizmu. Norman Osborne, który jeszcze zanim został Goblinem, dopuszczał się morderstw i szantażu – wyłącznie z powodu zaspokojenia swoich chorych ambicji. Otto Octavius, który jeszcze zanim wypadek w laboratorium przytwierdził do jego ciała metalowe ramiona, nie miał problemów z nieetycznym zachowaniem swych pracodawców. W końcu Kraven – skupiony wyłącznie na oglądalności swego programu celebryta. Szkoda, że Bendis szedł w tę stronę, zamiast tworzyć postaci niejednoznaczne. Najlepiej wypada więc wątek Nicka Fury’ego: niby stojącego po tej samej stronie, co Parker, ale dającego znać, że ma plany co do przyszłości chłopaka – niezależnie od jego zdania.

Przestał do mnie przemawiać także klimat serii, naznaczony niepotrzebnie przerysowaną dosadnością – wszechobecnym poczuciem beznadziei, brutalnością i mrokiem. Jak pojawia się Octopus, to wiadomo, że kogoś przebije macką. Jak ktoś pracuje dla Osborne’a, to wiadomo – istota bez poczucia empatii. Jak już Goblin leci w kierunku Mostu Brooklinskiego, to – uwaga – niespodzianka, nie to, co myśli każdy fan Spider-Mana. Widać scenarzysta stwierdził, że świat Parkera jest tak okropny, że nie ma co dawać mu kolejnej traumy. Ot, mrugnięcie, do czytelników (w sumie niepotrzebne). 

Ultimate Spider-Man to miłe i nostalgiczne czytadło, sprawiające tyle samo frajdy, co frustracji. Czasem wybije z rytmu niepotrzebnym sileniem się na powagę, a raz wywoła szczery uśmiech, gdy Parker zrobi coś niezręcznego. Bendis od początku pisał lepsze przyziemne historie niż komiksy superhero. Mimo to sięgnę po kolejne tomy. Trochę z przyzwyczajenia, a trochę dlatego, że lubię tego nieszczęśliwego okularnika, wychudzoną MJ, wywijającą nożem Gwen i nie tak znowu głupiego Konga.

6/10

Ultimate Spider-Man ukazuje się nakładem wydawnictwa Egmont Polska.




Żeby łezka zakręciła się w oku, niekoniecznie trzeba kilogramów mroku i nastu tragedii życiowych. Wystarczą fajne postaci i zbliżająca się zagłada. Mimo niewesołych prognoz na przyszłość Kamala Khan nie załamuje się i stara pomóc jak największej ilości osób, przy okazji rozwiązując swoje własne problemy rodzinne i towarzyskie.

Nastoletnia Ms Marvel to heroska, której jeszcze nikt nie wpakował ukochanej osoby do lodówki, nie złamał kręgosłupa ani nie zamknął ciotki na kilka lat w piwnicy, uprzednio umieszczając w jej miejscu aktorkę po serii operacji plastycznych (której w dodatku zmarło się w połowie misji, więc ból jeszcze większy). Kamala wciąż zachowała entuzjazm debiutantki, a ten udziela się czytelnikowi – czy to w momentach konfrontacji ze złem, czy też spotkania z jej idolami.

Szczególnie ujmuje zamknięcie historii Ms Marvel – zbliżają się Tajne Wojny, wszyscy wiemy, co musi nastąpić przed nimi, Hickman zapowiadał to już od kilku lat w swoich Avengers. Gdy sytuacja jest beznadziejna, Kamala wraca do Jersey City, by pobyć z najbliższymi. Zeszyt ten stanowi jeden z najlepszych w runie G. Willow Wilson. Scenarzystka podsumowuje w nim dotychczasowe relacje protagonistki: z rodzicami i starszym bratem, najlepszymi przyjaciółmi i szkolnymi rywalami. Całość wypada tak autentycznie, że serduszko rośnie. Może czasem jest trochę naiwnie, ale komiks nigdy nie popada w irytującą ckliwość. Na pewno będę wyczekiwał dalszych przygód Kamali po zakończeniu Tajnych Wojen.

W tomie znalazły się także dwa zeszyty The Amazing Spider-Man, opublikowane wcześniej w wydaniu zbierającym przygody pajączka. Kamala w swojej fanowatości jest tam trochę zbyt przerysowana, ale nie drażni. Poza tym hej – gdybym spotkał Spider-Mana, to pewnie też zadałbym mu wszystkie najgłupsze pytania świata.

8/10


Autor obu recenzji: Jakub Izdebski

Brak komentarzy: