> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

czwartek, 1 sierpnia 2024

Kajko i Kokosz. Szkoła latania. Wydanie urodzinowe - recenzja

Lubię wszelkiej maści hołdy dla uznanych twórców, które dają możliwość zobaczenia, jak z kultowymi postaciami poradziliby sobie inni twórcy, często pokolenie albo dwa młodsi. Po “Nowych przygodach Kajka i Kokosza” i “Opowieściach z Mirmiłowa”, które prezentowały zupełnie nowe historie w świecie dwóch dzielnych wojów, przyszedł czas na kolejny eksperyment wydawnictwa Egmont. Tym razem dostaliśmy “Szkołę latania”, jeden z klasycznych albumów Janusza Christy i lekturę szkolną, w całkowicie nowej szacie graficznej.



Każdą stronę w urodzinowym wydaniu “Szkoły latania” narysował inny polski twórca. To w sumie 47 polskich komiksiarzy, którzy mierzą się na różne sposoby z dorobkiem Christy. Jedni postawili na całostronicowe ilustracje (Zbigniew Kasprzak) lub alternatywne okładki (Przemysław Truściński, Andrzej Łaski), inni “przerysowali” po swojemu plansze mistrza. To, co jest naprawdę interesujące, to dobór autorów, którzy posługują się skrajnie różnymi stylami. Na łamach komiksu znaleźli się zarówno uznani klasycy, starzy wyjadacze, “młodzi zdolni” z lat 90. czy świeże pokolenie komiksiarzy, osoby zajmujące się komiksami dla dzieci, historycznymi albo twórczością niezależną. Większość nazwisk w jakiś sposób związana jest z Egmontem (np. poprzez konkurs na album dla dzieci jak Kajetan Wykurz lub wydawanie w tym wydawnictwie autorskiej serii jak Mikołaj Spionek).


Mamy tu też oficjalnego kontynuatora, czyli akceptowanego przez “prawdziwych fanów” Sławka Kiełbusa, ale i Mieczysława Fijała, i Jacka Skrzydlewskiego, którzy również spokojnie mogliby kontynuować dzieło mistrza bez wzbudzania większych kontrowersji. Z drugiej strony są w “Szkole latania - wydaniu urodzinowym” twórcy posługujący się stylem realistycznym (Adam Kmiołek, Rafał Szłapa, Marek Oleksicki), tak przecież odmiennym do tego, co proponował sam Christa. To ciekawe zobaczyć Kajka i Kokosza w takim wydaniu, choć wydaje mi się, że pewne przyzwyczajenia sprawiają, że patrzy się na to dziwnie, a plansza Oleksickiego lepiej wyglądałaby w czerni i bieli. Dużo tu oczywiście cartoonu, mniej lub bardziej wykręconego, a wśród moich ulubionych plansz znalazły się te, które stworzyli Marta Falkowska, Ernesto Gonzales (kwas!), Piotr Nowacki czy Hubert Ronek - spokojnie zobaczyłbym cały kajkoszowy album w ich wykonaniu. Oczywiście nie zawodzą również takie nazwiska jak Śledziński, Kalinowski, Leśniak (świetna okładka do “Cudownego leku”) czy Samojlik. Żeby nie było zbyt różowo - nie wszystkie style pasują mi do stworzonego przez Christę uniwersum (Jakub Kijuc i niestety Berenika Kołomycka znana ze świetnej serii o malutkim lisku i wielkim dziku) i zastnawiam się, jaki był klucz doboru poszczególnych rysowników. Niekiedy miałem też wrażenie, że twórcy za bardzo starają się rysować “na Kajkosza”, przez co gubią własny indywidualny styl (Magda Kania, która proponuje coś odmiennego niż w “Delisiach”).


“Kajko i Kokosz. Szkoła latania - wydanie urodzinowe” to ciekawy eksperyment, który jednym przypadnie do gustu, a innych sprowokuje do krzyczenia w internecie o szarganiu świętości. Osobiście nie miałbym nic przeciwko kolejnym albumom w tym stylu. Zwłaszcza, że ten zbiór 42 nazwisk nie wyczerpuje przecież puli ciekawych współczesnych twórców. Gdyby jeszcze rysownicy zdecydowali się na większą odwagę, to w ogóle byłbym zachwycony. Najlepsze momenty tego wydania to te, gdy rysownicy i rysowniczki zderzają oryginał Christy z własną wrażliwością - kadrują po swojemu albo dodają od siebie jakiś humorystyczny element (wannolot w interpretacji Jacka Michalskiego, Miś Zbyś u Jaszcza, nietypowa zawartość kociołka Jagi na planszy Gonzalesa). Wpuszczając trochę powietrza i traktując “przerysowywanie Christy” z odrobiną dystansu, przekuwają balonik bezrefleksyjnego uwielbienia. Szacunek nie musi być oddawany na kolanach i ze spuszczoną głową. Od publikacji oryginału minie w przyszłym roku 50 lat - nie bójmy się ściągnąć okularów nostalgii i przyznać, że pewne rzeczy po prostu się w nim zestarzały (nawet jeśli to klasyka pokryta szlachetną patyną) pod względem  formy czy operowania komiksową narracją. Niestety niektórzy zadowalają się przerysowaniem kreska w kreskę oryginalnych kadrów.


Uwaga na marginesie: chętnie zobaczyłbym w jednym tomie “Szkołę latania” łączącą oryginalny komiks Christy i jego interpretacje na zasadzie wspólnego wydania, gdzie strona A jest wersją klasyczną, a strona B - jej współczesną wariacją. Pozwoliłoby to łatwiej wyłapać różnice i móc od razu porównać plansze obu artystów, widząc na ile swobody pozwoliła sobie osoba interpretująca.


Brak komentarzy: