> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 1 lipca 2014

430 - Wolverine: Logan, czyli Hiroshima, mon amour z mutantami

Wolverine kolejny raz zwiedza Kraj Kwitnącej Wiśni. Wraz z powrotem do Japonii i próbą zamknięcia pewnej sprawy sprzed wielu lat wracają wspomnienia. Przenosimy się w czasie do ostatnich dni II wojny światowej. Logan i porucznik Warren uciekają z jenieckiego obozu i poznają pewną tajemniczą kobietę. Tu sprawy się komplikują, a ich reperkusje będą ciągnęły się za mutantem przez kilkadziesiąt kolejnych lat.



Zamknięta w trzech zeszytach opowieść Wolverine: Logan nie jest tym, czego można by oczekiwać po komiksie superbohaterskim z Marvela. Nie ma tu mutantów ubranych w pstrokate stroje, upajających się własną potęgą łotrów, ratowania świata ani długich sekwencji akcji. Brian K. Vaughan opowiada kameralną historię z przeszłości Logana, klimatyczny dramat, rozpisany na trzech aktorów, gdzie akcja to tylko dodatek. Muszę przyznać, że takie podejście bardzo mi się spodobało – dostajemy ciekawy miks gatunków, od klasycznego, nienachalnego superhero (obecnego we współczesnej części historii), przez miłość na tle wojny (poprzez miejsce akcji skojarzenia z Hiroshima, mon amour nasuwają się same) po opowieść o zemście uzupełnioną przez japońskie tradycje i wierzenia. Wszystko to jest doskonale wyważone, dzięki czemu komiks połyka się w zastraszającym tempie i z dużą przyjemnością. Monolog wewnętrzny prowadzony przez Logana dodaje całości niezapomnianego klimatu.


Warstwą graficzną albumu zajął się Eduardo Risso. Jego surowy, charakterystyczny styl doskonale uzupełnia niezwykłą historię Vaughana. Poza doskonałą zabawą z cieniowaniem, z której słynie Argentyńczyk, wzrok przyciągają pejzaże XX wiecznej Japonii skąpane w czerwieni zachodzącego słońca. Dynamiczne kadrowanie i ekspresyjne sylwetki nadają opowieści właściwego tempa. Wrażenie robi również splashpage ukazujący pamiętny poranek szóstego sierpnia 1945 roku. 


Wolverine: Logan powinien trafić zarówno do miłośników komiksu superbohaterskiego, jak i czytelników lubiących opowieści obyczajowe. To bardzo sprawnie opowiedziana historia, kolejny raz ukazująca przeszłość Logana i niepróbująca być niczym przełomowym. Ot, prosta, urokliwa i świetnie zilustrowana opowieść. Ładnie wydana i za półdarmo. Wstyd nie znać, wstyd nie mieć. 

Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

Tutaj tekst o Wolverine: Old Man Logan.
A tutaj o ostatnim filmowym wcieleniu Rosomaka.

3 komentarze:

GiP pisze...

świetnie wygląda czarno-białe wydanie tego komiksu, które wydał Marvel w twardej oprawie z obwolutą. Rysunki Risso wyglądają naprawdę miodnie ;)

Jan Sławiński pisze...

Nie wiedziałem, że wydali taką wariację, osobiście wolę Risso w wydaniu B&W, więc pewnie by mi podeszło, choć tu kolorysta też odwalił kawał dobrej roboty.

GiP pisze...

Ano jest i wygląda pięknie :)

Do tego to wydanie (nie wiem jak inne...) ma dużo fajnych dodatków.