Śmierć
generała Władysława Sikorskiego, która miała miejsce 4 lipca 1943 roku na Gibraltarze,
do dziś okryta jest mgłą tajemnicy. W katastrofie samolotowej zginęło
kilkanaście osób, części ciał nie udało się odnaleźć. Do dziś nie
wiadomo, czy był to wypadek czy zamach – teorie się mnożą, a kontrowersje nabierają na sile.
W
Umarłem na Gibraltarze scenarzysta Piotr
Mańkowski stara się opowiedzieć, co według niego mogło być przyczyną tragedii.
Mieszając fakty historyczne z własnymi pomysłami tworzy wielowątkową historię
szpiegowską. Trzymając się wydarzeń i postaci znanych z kart historii dokłada
starań, by wypełnić puste miejsca z czasu poprzedzającego śmierć Sikorskiego.
Nie można mu odmówić ambitnej wizji, znajomości tematu oraz precyzji w
mieszaniu faktów i mitów.
Szkoda,
że zabrakło realizacyjnej sprawności – historia jest przegadana, akcenty źle
rozłożone. Narracja na zmianę razi kolokwialnymi wyrażeniami i uderza w
podniosłe, okropnie pretensjonalne i niemal poetyckie tony. Akcja skacze z miejsca na miejsce, od postaci
do postaci, co zamiast dynamizować lekturę wprowadza jedynie chaos. Może gdyby
zdecydowano się opowiedzieć tę historię na większej ilości stron, wyszłoby to
komiksowi na dobre – w obecnej wersji zabrakło przerwy na oddech. Wszystko
dzieje się za szybko, kolejne sekwencje są za krótkie, by przykuć uwagę, a
postaci jest za dużo. Ciężko w takiej sytuacji z którąkolwiek sympatyzować,
stąd też finałowy monolog głównego bohatera skierowany – jak się wydaje - do
czytelnika nie robi pożądanego wrażenia.
Za
warstwę graficzną odpowiada Tomasz Kleszcz, którego niezmiennie podziwiam za
zapał i wytrwałość w dążeniu do obranego celu. Nie wiem natomiast, dlaczego w Umarłem na Gibraltarze Kleszcz, jako rysownik z pewnym doświadczeniem i rozwijający się, tak
nieumiejętnie maskuje swe słabości. Może to pośpiech, ale komiks jest bardzo
nierówny: obok dopracowanych kadrów znajdą się takie, które rażą nienaturalną
anatomią (szczerze rozbawił mnie kadr, w którym blondwłosej bohaterce brakuje
ręki od ramienia po dłoń, co ciekawe już sama dłoń i palce są na swoim miejscu –
co się stało z resztą?) i źle zastosowaną perspektywą. Rysownik niepotrzebnie
wszystko cieniuje, zaciemniając jednocześnie obraz i sprawiając, że staje się
on mniej czytelny. Zwłaszcza w wypadku, gdy kolory do komiksu nakładało aż
trzech artystów – niespójność kolorystyczna tylko podkreśla braki w warsztacie
Kleszcza, który radzi sobie zdecydowanie lepiej w czerni i bieli.
Choć
w powyższych akapitach Umarłem na
Gibraltarze potraktowałem w dość ostrych słowach, to cieszę się, że takie
komiksy powstają. Jest to ciekawa alternatywa dla promocyjnych historycznych
koszmarków robionych na zlecenie instytucji z okazji wszelkiego rodzaju
rocznic. Mańkowski miał do opowiedzenia ciekawą historię, którą uzupełnił dwudziestoma
stronami dodatków. Poległ niestety na kompozycji, upychając zbyt dużą opowieść
na zbyt małej ilości stron, wprowadzając bez opamiętania nowe postaci i za
często skacząc między lokacjami. Kleszcza zgubił pośpiech i niekonsekwentna paleta barw. Praktyka czyni mistrza, z chęcią
zapoznam się więc z kolejnymi projektami obu autorów, oby nie popełnili oni
tych samych błędów.
5/10
5/10
Dziękuję Autorom za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Powyższy tekst wywołał spore zamieszanie i liczne kontrowersje - zachęcam do zapoznania się z sytuacją z mojego punktu widzenia.
Powyższy tekst wywołał spore zamieszanie i liczne kontrowersje - zachęcam do zapoznania się z sytuacją z mojego punktu widzenia.
3 komentarze:
Hehe, ciekawe co napisał ten poprzedni człowiek, że go ocenzurowano? Może to, że szanowny autor powinien ze studiów cofnąć się do technikum? Cały tekst jest na takim poziomie.
Spam zawsze leci do kosza.
http://i.imgur.com/Visaxob.png?1
Prześlij komentarz