Przyznam bez bicia, a na dodatek szczerze, że "Hellboy" to jedna z moich
ulubionych serii komiksowych. Może wpłynął na to fakt, że - nie licząc
"Kaczora Donalda" i superhero z TM-Semica - była to pierwsza seria, jaką
zacząłem czytać. Innymi słowy - Hellboy zapoczątkował mą bezgraniczną i
trwającą już od dobrych kilku lat miłość do komiksów. Nikogo nie
powinno zatem zdziwić, jeśli powiem, że przed przeczytaniem najnowszego
tomu o tytule "Dziki Gon" ze szczerą przyjemnością powtórzyłem sobie
wszystkie poprzednie tomy wydane w naszym języku. I sprawiło mi to na
prawdę dużo radości. Z bijącym sercem zagłębiłem się w lekturę
najnowszego tomu o przygodach chłopca z piekieł. Na szczęście nie
musiałem się martwić, bo okazało się, że nowy Hellboy to tak na prawdę
ten sam stary, dobry Piekielny Chłopiec i to wciąż w świetnej formie.
W "Dzikim Gonie" Stary Lud szykuje się do wojny. Pojawia się nowa i
złowieszcza Królowa Czarownic, która ma wybudzić śpiące armie ciemności i
poprowadzić je na wojnę, ku zwycięstwu. Stary i nieco już zmęczony
Hellboy jest jedynym, który może zapobiec rozlewowi krwi. Musi stanąć na
czele własnej armii i zmierzyć się z nową i najsilniejszą Królową
Czarownic. Przez tom przewija się oczywiście temat przeznaczenia i widmo
nadchodzącej apokalipsy.
Łał. Tylko tyle powiedziałem, gdy skończyłem lekturę. Jest mrocznie,
mroczniej niż kiedykolwiek. Hellboy jest zmęczony życiem, ma już dość
wszystkiego, a całe dobro, którego dokonał przez lata ma swoje
niekoniecznie pozytywne konsekwencje. Wątki z poprzednich tomów,
niekiedy ledwie nakreślone, znajdują tu ujście i rozwinięcie. Niektóre
zostają zakończone i rzucają nowe światło na przeszłość Piekielnego
Chłopca. Wraca cała gama bohaterów, którzy wcześniej pojawiali się tylko
na chwilę, a teraz mają do odegrania swoją rolę życia. Mignola
pokazuje, że wszystko miał przemyślane od początku i nawet krótkie
historyjki, które wydawały się być przyjemnymi zapychaczami, miały
znaczenie dla całego uniwersum. Cieszę się, że zdecydowałem się
odświeżyć sobie serię przed przeczytaniem tego tomu - bez tego
przegapiłbym większość ważnych i znaczących faktów. Tak jak i poprzednie
tomy, tak i ten odwołuje się do podań i legend - tym razem padło na
legendy arturiańskie, co się świetnie sprawdziło w połączeniu z mrocznym
klimatem. Jeśli znacie lub przynajmniej kojarzycie popularny niegdyś
cykl T.H. White'a "Był sobie raz na zawsze król" to to, co z Arturem i
spółką wyprawia Mignola może być dla Was bardzo ciekawym kontrastem.
Dodatkowym plusem "Dzikiego Gonu" jest widmo zbliżającego się
nieubłaganie końca serii. Napięcie sięga zenitu, a ja nie mogę wprost
usiedzieć ze zniecierpliwienia. Egmoncie, wydawaj czym prędzej kolejne
tomy!
Dużo dobrego zrobił również Duncan Fegredo. Zawsze podobał mi się jako
następca Mignoli, ale w "Dzikim Gonie" osiąga chyba wyżyny swoich
możliwości. Wchodzi na kolejny poziom i jego rysunki stają się jeszcze
bardziej klimatyczne niż w "Zewie Ciemności". Wydaje mi się również, że w
"Zewie..." Fegredo w jakiś sposób starał się naśladować Mignolę, a
teraz pokazał, co sam potrafi. Wciąż czuć tu "szkołę" Mignoli
(kadrowanie, stopniowanie napięcia itp.), ale przecież to w końcu
Hellboy - jakże mogłoby być inaczej?
Kilka słów o wydaniu - nowy Hellboy odstaje od reszty. Zmieniona
okładka, grzbiet wyróżniający się na półce i nowa numeracja to główne
przyczyny odróżniające "Dziki gon" od poprzedników. Również papier jest
inny - cieńszy i bardziej śliski, przez co wreszcie czerń jest
prawdziwie czarna, a nie jak zdarzało się wcześniej - wyblakła.
Prawdopodobnie wznowienia "Hellboya" (których "Dziki Gon" będzie
integralną częścią, jeśli chodzi o wydanie), zaczęte od "Nasienia
Zniszczenia" będą wierne oryginalnym wydaniom Dark Horse, więc z
jedenastu tomów zrobi nam się właśnie dziewięć (prawdopodobnie m.in.
dwutomowa "Spętana Trumna" zostanie wydana w jednym tomie wraz z "Prawie
Kolos").
"Dziki Gon" to jeden z najlepszych albumów opowiadających burzliwe
dzieje Piekielnego Chłopca. Świetny scenariusz i bardzo dobre rysunki.
Można powiedzieć, że to punkt kulminacyjny serii. Z niecierpliwością
czekam na finałowe trzy tomy (a jeśli liczyć również ten z crossoverami -
"Masks and monsters", to cztery). Oby przerwa między nimi nie wynosiła
aż czterech lat, jak to było w przypadku czasu, jaki upłynął między
"Zewem Ciemności" a "Dzikim Gonem" (niekanonicznych i niepełnych
"Opowieści Niesamowitych" nie liczę). Zwłaszcza, że finałowy tom serii
wcale może nie być ostatnim - zapowiedziano już na grudzień miniserię
"Hellboy in Hell" z wiele spoilerującym i mało oryginalnym hasłem
reklamowym "Death was only the beginning", mówi się również o
retrospektywnych przygodach Piekielnego z czasów, kiedy pracował dla
Biura Badań Paranormalnych i Obrony. Pożyjemy, zobaczmy. Jeśli poziom
kolejnych projektów ze świata Czerwonego ma być przynajmniej zbliżony do
tego z "Dzikiego Gonu", to ja łykam wszystko bez popity.
Recenzja pierwotnie ukazała się na Alei Komiksu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz