Znam kogoś, kto cię szuka
to pełnometrażowy debiut Julii Kowalski, zaprezentowany publiczności w Cannes.
Opowieść o samotności, poszukiwaniu drugiej osoby i niemożności odbudowania
utraconych relacji. Mamy tu ojca próbującego odzyskać syna, nastolatkę
szukającą miłości i akceptacji oraz dysfunkcyjną rodzinę polskich emigrantów. Poszczególne
wątki spaja postać nastoletniej flecistki, Rose. To wokół niej rozgrywają się
przedstawione w filmie wydarzenia, to ona wprawia akcję w ruch. Ale po kolei…
W
domu Rose pojawia się pewnego dnia Józef - polski robotnik zatrudniony do
remontu parteru. Mężczyzna budzi niezdrową fascynację w nastoletniej
dziewczynie. Szybko okazuje się, że szuka on syna, którego porzucił przed
piętnastoma laty. Rose postanawia mu pomóc i nawiązuje kontakt z przystojnym
Romanem. Wkrótce – w wyniku kolejnych kłótni w domu – razem z nim opuści Francję
i uda się do Polski.
Działania
Rose umotywowane są chęcią osiągnięcia osobistych korzyści - próbą zbliżenia się do popularnego w szkole chłopaka. Miotająca się w
uczuciach, rozdarta między szkolną miłością a flirtowaniem z dorosłym Józefem,
szukająca atencji nastolatka jest zwyczajnie zagubiona w otaczającym ją
świecie. Postępuje impulsywnie, wiedziona emocjami – stąd też jej działania są
nieprzemyślane i mogą wywołać u widza zdziwienie. W opozycji do niej stoi
figura Józefa – zrezygnowanego, szukającego odkupienia, doświadczonego życiem
mężczyzny w sile wieku. Choć z czasem jego wątek schodzi na drugi plan, a on
sam znika z ekranu, nie ma wątpliwości, że to on jest punktem zapalnym, który
wywołuje lawinę wydarzeń. To on ułożył z drewna domek i zapalił pierwszą
zapałkę – ogień podsyca jednak Rose.
W
czerpaniu pełnej satysfakcji z seansu przeszkadza nieco melodramatyczne
zacięcie reżyserki. Opowiadając o miłosnych dylematach licealistki nie ustrzega
się banału i korzystania ze stereotypowych rozwiązań. Na poły uniwersalna
historia (nieosadzona w konkretnym czasie, mogąca równie dobrze rozgrywać się
dziś, co piętnaście lat temu) cierpi przez tanie rozwiązania fabularne –
podczas seansu łykałem wszystko jak młody pelikan, jednak tuż po zapaleniu
świateł na kinowej sali zacząłem dostrzegać grube szwy łączące poszczególne
elementy historii.
Ciężko również wejść w buty Józefa, którego motywacja - napędzająca
chęć pojednania z synem - pozostaje tajemnicą. Nie wiemy czy zostało to
spowodowane konkretnym wydarzeniem, nieustającym poczuciem winy czy może niewesołymi
myślami o samotnej starości. Oczywiście Andrzejowi Chyrze nie można odmówić
aktorskiego kunsztu – szkoda jednak, że jego wysiłki nie idą w parze z bogato
zbudowanym bohaterem na poziomie samego scenariusza.
Zagubieni –
tak brzmiał pierwotny tytuł filmu, który w formie scenariusza nagrodzono drugą
nagrodą w konkursie SCRIPT PRO przy festiwalu OFF Camera w zeszłym roku. Dobrze
oddaje on relacje pomiędzy postaciami. Równie celnie charakteryzuje on uczucia
widza po seansie – sam jestem rozdarty. Z jednej strony film kupił mnie ciekawym ukazaniem samej
Francji (plenery skręcone na północy łudząco przypominają polską rzeczywistość,
dzięki czemu nie ma tu kontrastu między "szarą Polską" i "bogatą Francją"), czy
odważną decyzją o pozbyciu się z historii dorosłych postaci kobiecych (matka
Romana pojawia się zaledwie w jednej scenie, matka Rose jest nieobecna). Z drugiej
strony chaotyczna budową scenariusza, na który składają się właściwie dwie historie o
zupełnie innej wadze fabularnej sprawia, że część zdarzeń jest
potraktowana bardzo płytko. Szkoda, że Kowalski nie skorzystała z
dokumentalnego doświadczenia i nie nakręciła filmu bliższego jej samej. Na szczęście to dopiero debiut, a debiutom wiele można wybaczyć.
Film obejrzałem dzięki uprzejmości Kinokawiarni KIKA.
Film obejrzałem dzięki uprzejmości Kinokawiarni KIKA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz