W
trzynastym tomie Baśnie łączą się z przygodami Jacka, który w Ameryce
jest bohaterem własnego spin-offu pt. Jack of Fables. W konsekwencji
tego otrzymujemy najsłabszą część wielowątkowego cyklu. Tym razem
zagrożeniem dla świata Baśniowców i Docześniaków są literałowie, a
właściwie jeden z nich, który planuje napisać wszechświat od nowa.
Powstrzymać go będą próbowali Bigby Wilk i Śnieżka. Tymczasem Jack trafi
na farmę, na której rodzi się nowa religia…
Siłą pierwszych tomów Baśni Willinghama była intertekstualna, dobrze
przemyślana zabawa konwencją. Wyciągnięci z magicznych światów
bohaterowie dziecięcych opowieści zostali wrzuceni do realnego świata,
gdzie zyskali nowe, ciekawe atrybuty. W zderzeniu z „naszą”
rzeczywistością musieli przystosować się do normalnego życia, ukrywać
się, zmienić przyzwyczajenia i zachowania. Fabuły były intrygujące, zaś
podstawą historii było pomysłowe reinterpretowanie baśniowych motywów.
Z czasem cykl Willinghama zaczął zjadać własny ogon, a jak pokazuje Wielki baśniowy crossover, właśnie doczekaliśmy się kulminacyjnego
momentu w tym precedensie. Fabuła rozciągnięta na dziewięć zeszytów
równie dobrze mogłaby się zamknąć w pięciu. Całość jest nudna,
przegadana. Należy pamiętać, że gra się tu o wielką stawkę – zastąpienie
istniejącego wszechświata zupełnie nowym. Szkoda jednak, że podczas
lektury łatwo o tym zapomnieć, będąc świadkiem kolejnych żenujących
żartów, fabularnych zapychaczy i kretyńskich przekomarzań między
postaciami, które zatrzymują fabułę w miejscu. Również kilka pomysłów z
potencjałem (jak antropomorfizacja gatunków literackich/filmowych czy
transpozycja Wilka) zostaje tu po prostu zaprezentowanych. Brakuje
rozwinięcia, pogłębienia, brakuje pomysłu na pociągnięcie tego dalej.
Ot, gatunki zostają w ludzkiej formie wrzucone do opowieści i służą za
element humorystyczny, choć pewnie jeszcze kilka lat temu posłużyły
Willinghamowi za inteligentną zabawę formą, a żart z kolejnymi
metamorfozami Wilka powtarzany jest do znużenia. A trzeba dodać, że już
na samym początku żart ten nie był jakiś wybitny...
Może formuła crossoveru wymusiła na scenarzyście taką budowę tomu, by w
żaden sposób fabuła nie została popchnięta do przodu ani nie wpłynęła na
prezentowany świat. Skutek tego taki, że Wielki baśniowy crossover to
jeden wielki wypełniacz, który spokojnie można pominąć w lekturze
serii. Brakuje tu charakterystycznych dla cyklu rozwiązań, intryga jest
banalna (choć próbuje sprawiać wrażenie skomplikowanej), a finał tomu
rozczarowuje zastosowaniem deus ex machina. Sam Kevin Thorne, literat,
któremu poświęca się tu najwięcej miejsca, jest postacią nieciekawą i
irytującą. Jedynie rysunki stoją na zadowalającym jak zawsze poziomie,
nawet mimo tego, że album tworzyło aż sześciu artystów, szata graficzna
jest spójna i przyjemna dla oka.
W Stanach Baśnie dobiły do 22 tomów, zaś Willingham pożegnał się z
serią. Przed polskimi czytelnikami jeszcze dziewięć albumów domykających
rozbuchaną, wielowątkową historię Baśniowców. Zważywszy na fakt, że
poziom serii systematycznie spada, mocno zastanawiam się nad
zaprzestaniem czytania, ponoć gorzej niż w tomie 13 nie będzie, a mimo
to wciąż mam obawy. Za dużo ostatnio na polskim rynku wartych czytania
serii, bym męczył się z Baśniami. Wielki baśniowy crossover to
gwóźdź do trumny wspaniałego niegdyś cyklu.
Ocena: 3/10
Recenzje poprzednich tomów:
1 komentarz:
Ja tego pawia męczę już drugi tydzień. Jak po grudzie - 2 strony, przerwa, 2 strony itd.
Prześlij komentarz