Delicje deserowe,
trzeci tom szalonej serii Johna Laymana i Roba Guillory’ego, to właściwie kilka
osobnych wątków, które łączą postaci i przewijające się w tle od samego początku
serii widmo Masona Savoya. Atrakcji nie brakuje: Tony Chu idzie na pierwszą
randkę z Amelią Mintz, która kończy się krwawą jatką w restauracji; poznaje
nowego partnera i uwalnia Poyo, koguta-demona. Ponadto mamy okazję dowiedzieć
się kilku pikantnych szczegółów z przeszłości Chu i poznać jego rodzinę. A
wiadomo – z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu…
Decyzja,
by każdy zeszyt wchodzący w skład trzeciego wydania zbiorczego serii skupiał
się na osobnej historii („śledztwie miesiąca” można by rzec, korzystając z proceduralowego żargonu) pomyślnie
wpłynęła na dynamikę historii. Akcja gna do przodu i jest różnorodna. Layman z właściwą sobie lekkością (której
niestety próżno szukać w Detective Comics)
wprowadza na szachownicę nowe pionki – zarówno Poyo, weteran kogucich walk, jak
i siostra Tony’ego, Antonelle, zagoszczą w serii na dłużej. Scenarzysta bawi
się narracją i urozmaica historię bogatym drugim planem (polecam dokładnie
oglądać kadry by wyłapać wszystkie smaczki, czasem napis na ekranie monitora w
tle potrafi rozśmieszyć do łez). Jednocześnie rozwija wątki w nieoczekiwany sposób,
wraca do porzuconych wydawałoby się postaci oraz doskonale opowiada o relacjach
między bohaterami, które z zeszytu na zeszyt nabierają rumieńców.
Chew
nie byłoby kompletne, gdyby nie kozackie rysunki Roba Guillory’a. Mocne,
ekspresyjne pociągnięcia ołówka nie tylko podkreślają szaleństwo opowiadanej
historii, ale same w sobie wnoszą bardzo dużo do warstwy humorystycznej
komiksu. Przygody Tony’ego Chu nie byłyby w połowie tak zabawne, gdyby nie konsekwentne
rysunki Guillory’a – potrafiące wydobyć
z postaci cechy charakterystyczne, wyolbrzymić je, wyśmiać. Mimika postaci jest
zabójcza, kadry są dynamicznie i ciekawie rozmieszczone na planszach. Umieszczone
w tle nawiązania do popkultury, innych komiksów Image czy popularnych filmów z
lat 80. i 90. dodają lekturze smaku. Cud, miód.
Chew
zaplanowano na 60 zeszytów, w Stanach ukazał się zeszyt o numerze 51.
rozpoczynający przedostatni story-arc.
Polski czytelnik poznał na razie tylko ¼ całej opowieści. Świadomość, że historia była zaplanowana od początku, że od dawna zmierzała do konkretnego punktu, a nie będzie się ciągnąć w nieskończoność (jak choćby Żywe trupy, które zwyczajnie mnie zmęczyły i w okolicach 15 tomu odpuściłem dalszą lekturę) każe przypuszczać, że wysoki poziom i świeżość serii zostaną utrzymane. Odważne pomysły, szalone
poczucie humoru, oryginalne postacie, a do tego niezwykła lekkość w opowiadaniu – to wszystko sprawia, że z
niecierpliwością czekam na kolejne tomy od Muchy Comics. Dawno nic mnie tak nie rozśmieszyło.
8/10
Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Podobne teksty:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz