> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 30 listopada 2015

Recenzja: Chew #3 - Delicje deserowe

Delicje deserowe, trzeci tom szalonej serii Johna Laymana i Roba Guillory’ego, to właściwie kilka osobnych wątków, które łączą postaci i przewijające się w tle od samego początku serii widmo Masona Savoya. Atrakcji nie brakuje: Tony Chu idzie na pierwszą randkę z Amelią Mintz, która kończy się krwawą jatką w restauracji; poznaje nowego partnera i uwalnia Poyo, koguta-demona. Ponadto mamy okazję dowiedzieć się kilku pikantnych szczegółów z przeszłości Chu i poznać jego rodzinę. A wiadomo – z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu…




Decyzja, by każdy zeszyt wchodzący w skład trzeciego wydania zbiorczego serii skupiał się na osobnej historii („śledztwie miesiąca” można by rzec, korzystając z proceduralowego żargonu) pomyślnie wpłynęła na dynamikę historii. Akcja gna do przodu i jest różnorodna. Layman z właściwą sobie lekkością (której niestety próżno szukać w Detective Comics) wprowadza na szachownicę nowe pionki – zarówno Poyo, weteran kogucich walk, jak i siostra Tony’ego, Antonelle, zagoszczą w serii na dłużej. Scenarzysta bawi się narracją i urozmaica historię bogatym drugim planem (polecam dokładnie oglądać kadry by wyłapać wszystkie smaczki, czasem napis na ekranie monitora w tle potrafi rozśmieszyć do łez). Jednocześnie rozwija wątki w nieoczekiwany sposób, wraca do porzuconych wydawałoby się postaci oraz doskonale opowiada o relacjach między bohaterami, które z zeszytu na zeszyt nabierają rumieńców.

Chew nie byłoby kompletne, gdyby nie kozackie rysunki Roba Guillory’a. Mocne, ekspresyjne pociągnięcia ołówka nie tylko podkreślają szaleństwo opowiadanej historii, ale same w sobie wnoszą bardzo dużo do warstwy humorystycznej komiksu. Przygody Tony’ego Chu nie byłyby w połowie tak zabawne, gdyby nie konsekwentne rysunki  Guillory’a – potrafiące wydobyć z postaci cechy charakterystyczne, wyolbrzymić je, wyśmiać. Mimika postaci jest zabójcza, kadry są dynamicznie i ciekawie rozmieszczone na planszach. Umieszczone w tle nawiązania do popkultury, innych komiksów Image czy popularnych filmów z lat 80. i 90. dodają lekturze smaku. Cud, miód.

Chew zaplanowano na 60 zeszytów, w Stanach ukazał się zeszyt o numerze 51. rozpoczynający przedostatni story-arc. Polski czytelnik poznał na razie tylko ¼ całej opowieści. Świadomość, że historia była zaplanowana od początku, że od dawna zmierzała do konkretnego punktu, a nie będzie się ciągnąć w nieskończoność (jak choćby Żywe trupy, które zwyczajnie mnie zmęczyły i w okolicach 15 tomu odpuściłem dalszą lekturę) każe przypuszczać, że wysoki poziom i świeżość serii zostaną utrzymane. Odważne pomysły, szalone poczucie humoru, oryginalne postacie, a do tego niezwykła lekkość w opowiadaniu – to wszystko sprawia, że z niecierpliwością czekam na kolejne tomy od Muchy Comics. Dawno nic mnie tak nie rozśmieszyło.

8/10

Dziękuję wydawnictwu Mucha Comics za udostępnienie egzemplarza do recenzji.

 
Podobne teksty:

Brak komentarzy: