> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

piątek, 20 września 2024

Wojownicze Żółwie Ninja. Ostatni ronin - recenzja

“Wojownicze Żółwie Ninja. Ostatni ronin” zapowiadany był jako odpowiednik “Powrotu Mrocznego Rycerza” w świecie żółwich wojowników. Dystopijna przyszłość, w której twardą ręką rządzi Klan Stopy, oraz ostatni sprawiedliwy - jedyny ocalały z czterech braci, wojownik napędzany żądzą zemsty, który nie boi się drastycznych rozwiązań. Brutalna, mroczna fabuła garściami korzystająca z tego, co prezentowano na przestrzeni czterdziestu lat w komiksach, serialach i grach o Nastoletnich Wojowniczych Żółwiach Ninja. Do tego w stworzenie komiksu zaangażowani byli legendarni współtwórcy TMNT, Kevin Eastman i Peter Laird. Wszystko wskazywało więc na to, że czeka nas murowany hit. Co więc poszło nie tak?



“Ostatniemu roninowi” z pewnością nie można odmówić klimatu. Mroczny Nowy Jork przyszłości to miejsce nieprzyjazne i odpychające. Futurystyczne nowinki technologiczne (latające samochody jak w “Piątym elemencie”, wszechobecne roboty) to ładny dodatek, ale w większości przypadków służący ciemiężeniu zwykłych ludzi. Ostatni Żółw, prowadzący samotną krucjatę i wewnętrzny dialog z poległymi braćmi, tylko podkreśla klimat beznadziei i rozpaczy. Ma tylko jedno zadanie - dostać się do bazy wroga i pokonać stojącego na czele Stopy wnuka Shreddera. Misja niemożliwa okaże się jeszcze trudniejsza, gdy niemal pokonany trafi do kanałów, a tam zajmie się nim dawna znajoma.

“Ostatni ronin” w teorii ma wszystko, co powinien mieć dobry komiks. To historia wyrastająca na dobrze znanym gruncie i proponująca nowe podejście do kultowej marki - poważniejsze, odważniejsze i brutalniejsze. W praktyce jest to co prawda komiks brutalny (trup ściele się gęsto) i ponury, ale wydał mi się też wydmuszką, która nie spełnia złożonych obietnic. Za “cool” fasadą mrocznego świata i przeoranego przez życie bohatera oraz kolejnych gościnnych występów i pokazywania, co mogło się stać ze znanymi bohaterami wiele lat później, nic się nie kryje. Brakuje w tym wszystkim emocji, jakiegoś głębszego przesłania a sama fabuła jest rozczarowująco prosta (żeby nie powiedzieć: głupiutka, tak jak naczelny antagonista komiksu, zbudowany z wyświechtanych klisz i stereotypów). Trudno zarzucić tej historii oryginalność, bo podobne mroczne warianty znanych herosów widzieliśmy już wcześniej i często miały więcej do zaoferowania (od wspomnianego "TDKR" Franka Millera po "Old Man Logan").

Są tu oczywiście świetne pomysły (Żółw pozostający “w kontakcie” z poległymi braćmi, czy twarda April), ale jako całość “Ostatni ronin” rozczarowuje zachowawczością oraz zaledwie sygnalizowaniem ciekawszych wątków, które zostają porzucone na rzecz drętwych dialogów i efekciarskiej nawalanki. Może to kwestia hype’u, który narósł wokół tego albumu, a może zwyczajnie szkoda, że twórcy nie wykorzystali potencjału drzemiącego w tej opowieści. Rzecz do przeczytania na raz, w której chyba tylko najwięksi fani Żółwich Wojowników znajdą może więcej plusów.

Album "Wojownicze Żółwie Ninja. Ostatni ronin" ukazał się nakładem wydawnictwa Nagle Comics.

Brak komentarzy: