> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

wtorek, 29 grudnia 2009

Post 136 - PROduktywne urodziny

Na początku był Bit

Wszystko zaczęło się od komputerowego magazynu „Play PC” w sierpniu Roku Pańskiego 2004. Tamże, na sześćdziesiątej stronie ukazał się szesnasty odcinek komiksowej telenoweli Śledzia pt. „8 Bit”. Mogę chyba śmiało powiedzieć, że plansza o Ambitnym (acz schorowanym) Łosiu i Puszczyninja oczarowała mnie.

Potem potoczyło się już szybko. Z górki, jak to się mówi. Kolejne numery Play’a (a wśród nich 20… tfu! 18 odcinek 8 Bita z gościnnym udziałem Anonimowego Grzybiarza), drugi numer kolorowego Osiedla Swoboda i wystawa komiksowa w muzeum Mangha w Krakowie. Przyszedł maj, wraz z nim urodzinki i wielka paczka przytargana przez listonosza. A w niej… komplet Produktów (bez dwóch ostatnich numerów z racji adnotacji okładkowej „+18”).




Może na początek wyjaśnijmy sobie kwestię co spowodowało, że sięgnąłem po archiwa Produktu, mając do wyboru całą gamę innych komiksów, zwłaszcza, że tamte czasy kojarzą mi się raczej z super-bohaterami? Chyba chodziło o „Osiedle…”, które urzekło mnie swoją całkowitą innością (zważcie na kontrast historii super-hero – Osiedle). Pamiętam ten szok – „Boże! To w komiksach tak brzydko mówią?!” – ale mimo niego, chciałem więcej. Chodziło też o Autorów. Śledziu, którego zakręcone scenariusze z mnóstwem humoru i świetna, dynamiczna kreska trafiły do mego młodego umysłu i nieźle namieszały (co można było rok później zobaczyć na forum gildii… khe… khe… Teraz mi wstyd…) oraz KaeReL, którego znałem z dwu-tomowej Ligii Obrońców Planety Ziemia i kolorowego „Osiedla”. Filipa Myszkowskiego znałem z "Zefira" (ukazującego się w śp. MixKomiksie). Tych trzech wystarczyło. Dzięki.

Było zasadniczo kilka komiksów, które w Produkcie uwielbiałem.
Oczywiście na pierwszym miejscu była (i nadal jest) flagowa seria Michała Śledzińskiego „Osiedle Swoboda” (jakiż był mój żal do Autora, gdy wraz z trzynastym P, seria została zawieszona na rzecz „Mondo i Daba”… ale kadr z samobójem i złamaniem otwartym był świetny).


Dlaczego akurat „Osiedle…” zajmuje najwyższe miejsce w moim osobistym rankingu? Myślę, że główną przyczyną takiego obrotu rzeczy była właśnie wcześniejsza znajomość Serii, której bohaterów na tyle polubiłem, że chciałem dowiedzieć się o nich więcej. W bohaterach tkwi sedno sprawy. Smutny, Niedźwiedź, Kundzio, Wiraż i Szopa. Zwykłe chłopaki ze zwykłego osiedla. Prawdziwi i bliscy. Tacy jak ja, Ty, my. Żyjący na takim samym osiedlu. Mający podobne problemy. Może nie koniecznie w tamtym czasie (hej, miałem 12 lat), ale bardzo przypominający starszych kolegów spod bloku. Łapiecie? Więź. Komiksowi bohaterowie, z którymi chętnie by się pogawędziło siedząc popołudniu na ławce, wyskoczyło na colę, czy pograło na automatach. Komiksowi, ale jacy realni! Nie wiem czy jakiemukolwiek innemu komiksiarzowi udało się coś takiego. Bo z bohaterami komiksów Śledzia może się chyba identyfikować większa część polskiej młodzieży. Przynajmniej ta rozrywkowa, żyjąca na własnym Osiedlu Swoboda.


Kolejne miejsce podium zajmowała cała reszta komiksów Ryby (…), a na ostatnim, acz ciągle honorowym i zasłużonym, uplasował się Filip Myszkowski zwany wtedy Lepskiem i jego trio Emilia, Tank i Profesor.
Z bohaterami tej serii akurat trudno mi się identyfikować. Klimat też był całkiem inny, niż w Osiedlu. Trudno te historie nazwać obyczajowymi i prawdziwymi. Jednak zarówno kreska (kozak!) jak i śmieszące mnie historie zaowocowały ową miłością do dziecka Myszkowskiego. Tutaj raczej chodziło o akcję i naparzanie. O ile w „Osiedlu…” można było znaleźć tematy to refleksji i zastanowienia (a wszystko to pod zasłoną humoru), tak przygody trio były dla mnie czystą rozrywką. I właśnie to było w tej serii świetne – ostre akcje, ostre fazy, świetni i zapadający w pamięć bohaterowie i cięte riposty – bez zbędnych pierdół i owijania w bawełnę. Hell Yeah!

Potem w magazynie pojawił się KaeReL i namieszał w honorowanych tytułach (za pomocą łokci i kopniaków wdarł się na drugie miejsce wypychając tym samym „resztę komiksów Śledzia” ). Jego krótkie historie, jak i dłuższy Kfiatuszek do dziś uważam za coś totalnie powalonego. I genialnego.



Jednak Produkt wcale nie był taki kolorowy (heh)… Likwidator nigdy to mnie nie trafił. Do Jeża Jerzego i Wilq’a musiałem dorosnąć, bo za małolata nie rozumiałem tych historii i wcale mnie nie śmieszyły. Teraz oba tytuły ogromnie szanuję, wydaje mi się zasłużenie. Zarówno za rysunki (a kiedyś Wilq’a uważałem za… ech… bazgroły… PRZEPRASZAM!) i świetne historie – zarówno narracyjnie i fabularnie. Dopiero po latach nauczyłem się doceniać to wszystko, cóż, tak bywa. Czasami trzeba zwyczajnie dorosnąć do pewnych komiksów.

Ogromną zajawkę Produktem przyćmiła trochę zajawka Hellboy’em w pierwszej klasie gimnazjum. Jednak nie ma tego złego i tak dalej, bo Josephine idealnie wpasowała się w moje ówczesne gusta i Clarence Weatherspoon zagościł w moim top ulubionych autorów.

Mogę wymienić jeszcze wiele świetnych serii (chociażby „Strachy”, które są świetnym przykładem na zabawę konwencją czy „Shinear” – mroczna i ciężka faza) jak i łan szotów (ten z delfinem Andrzeja Janickiego nadal mnie niszczy, właściwie nie potrafię tego wyjaśnić) publikowanych na łamach owego legendarnego (właśnie dzięki nim) magazynu. Mogę pisać o każdym komiksie z osobna, razem, w parach, trójkątach itd. Ale chce Wam się to czytać…? No właśnie.

Moje zdanie jest raczej subiektywne – wiadomo – miano „Największego Fanboja Śledzia na Ziemi” zobowiązuje.

Na koniec chciałbym tylko dodać, że staram się zbierać wszystko co wychodzi spod piór i ołówków ekipy ProCREW. Niestety większość serii zaczętych w Produkcie, a kontynuowanych później – czy to na łamach serii czy pojedynczych albumów – nie ma już tego powera, co kiedyś, publikowane w kawałkach obok innych serii. Autorzy nie potrafią wykrzesać tej iskry ze swoich starszych dzieci i niestety zawodzą –bardzo wygórowane oczekiwania – czytelników. Inne tytuły rozwijają skrzydła i wyrwanie się z magazynu w stronę pełnych albumowych przygód można zaliczyć tylko na plus (Człowiek Paroovka, Jeż, Wilq). I tak najbardziej zaskakują nowe projekty autorów publikujących kiedyś w magazynie i to je uważam teraz za najbardziej wartościowe. Mowa tu m.in. o Na Szybko Spisane, Yoelu (tak) i Łaumie.
Produkt jest jak Ojciec Chrzestny z Marlonem Brando i Batmany Burtona. Niby stary, ale ciągle świeży. Obchodzi okrągłe urodziny, ale trzyma pion, nie garbi się pod natłokiem lat, wręcz przeciwnie. Jest dumny ze swojego wiekowego doświadczenia, potrafi jeszcze zadziwić młodych swą MOCą... Dziwnym nie jest.

Już po północy. Czas kończyć.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin Produktu.

Z własnego Osiedla Swoboda pisał
- ciągle poszukujący Świątyni Grzyba Wiecznej Młodości i robiący to dla Ojca –
Wasz Anonimowy Grzybiarz
Siewka.

P.S. Motyw wzgardził, więc wylądowało tutaj ;)

1 komentarz:

DeBe pisze...

Fanboj!
Uj ty do konkurencji piszesz!