Z rodziną nie mam prawie żadnego kontaktu. Ojciec nie żyje, Matka gdzieś zniknęła kilka lat temu, zostawiając na stole kartkę informującą, że jedzenie jest w lodówce. Starsza siostra wyemigrowała do Ameryki, gdzie zbija sukcesy w policyjnej jednostce do zadań specjalnych. O bracie nie mam nawet ochoty wspominać, co, zważywszy na jego zachowanie, dziwnym nie jest.
Aha. Siostra zadzwoniła. Krzyknęła w słuchawkę coś w stylu "WESOŁYCH BRACISZKU!" i zerwała połączenie.
Tak więc 24 grudnia spędziłem z przyjaciółmi. I była to Wigilia, której dłuugo nie zapomnę.
Najpierw przyszła Agatha, niosąc wielki prezent opakowany w czerwony papier i przewiązany zieloną wstążką. Śliniaście mnie przywitała, po czym pobiegła odłożyć prezent do sąsiedniego pokoju, by nie plątał się pod nogami. Zważywszy na ostatnie incydenty z udziałem moim i jej ojca, nie chciała spędzać Świąt w domu. Mi to nie przeszkadzało, powiem więcej, ucieszyło mnie, ze będę mieć ją u swego boku w ten szczególny dzień.
Później przywiało Grzybiarz i Dniwecnira. Byliśmy w komplecie.
W wannie pływały dwa karpie.
- ... - zaczął jeden i urwał. Konspiracyjnie się rozglądnął.
- ... - uspokoił go drugi.
- ... - dokończył pierwszy, po czym przystąpił do wykonywania swojego wielkiego planu.
Karpie chwilę mocowały się z korkiem. Zaraz jednak dały się porwać wirowi prowadzącemu ku wolności.
Włożyłem cisto do piekarnika i spojrzałem na Dniwecnira.
- Możesz iść zobaczyć co tam u karpi?
- Jasne. - odpowiedział czarodziej i wstał.
Chwilę później mag wrócił niosąc niepokojące wieści.
- Kiwi! Karpie zniknęły!
Pobiegliśmy wszyscy do łazienki. Przez chwilę przyglądaliśmy się pustej wannie.
- Spieprzyły kanałami. - wysnuł teorię Grzybiarz.
- Cwane bestie. - powiedziała z uznaniem Agatha.
- Może i cwane, ale co my teraz zjemy? - Dniwecnir postanowił myśleć racjonalnie.
- Spoko. Poleci się do sklepu i kupi dzwonki.
Wypadło na Grzybiarza. Wrócił po niecałych dwudziestu minutach.
- Pokaż.
Wysypał na stół dzwonki. Upadły z metalicznym dzwonieniem.
Osłupiałem.
Podniosłem jeden z nich i zadzwoniłem.
Ding dong.
Agatha ukryła twarz w dłoniach, a ja poszedłem za jej przykładem.
W końcu udało się zdobyć ryby. Rzuciliśmy je szybko na patelnię, bo zostało mało czasu. Grzybiarz odesłałem do wypatrywania pierwszej gwiazdki. Sam rozłożyłem naczynia. Połamałem opłatki i również porozdawałem.
Nagle Grzybiarz krzyknął.
Zebraliśmy się w jadalni i po krótkim przeczytaniu fragmentu z Biblii, połamaliśmy się opłatkiem, życząc sobie wszystkiego co najlepsze. Zasiedliśmy do stołu. Już zabieraliśmy się do jedzenia, gdy zadzwonił dzwonek u drzwi.
Przed drzwiami stał mój brat.
- SIEMANO BRACHU! - krzyknął. On zawsze krzyczał. Tak już miał.
- Cześć. - odparłem. - Ładuj się.
Była Wigilia.
Spożywanie Świątecznego karpia zostało nagle przerwane.
- KRRRGRYYGHHRAARRGHKRR!!!- krztusił się Czarodziej.
Podbiegłem do niego i zdzieliłem pięścią w plecy. Oplotłem go ramionami i mocno ścisnąłem.
- KHY! - Dniwecnir wypluł ość, która, koziołkując, przeleciała przez cały pokój, wpadła do kuchni i wbiła się w lodówkę.
- SZACUN! - przez cały wieczór Brat siedział wpatrzony w Dniwecnira jak w obrazek. Co chwilę pytał, czy Czarodziej nauczy go tej sztuczki. A Czarodziej zdecydowanie odmawiał powtórzenia sztuczki.
Przyszedł czas na śpiewanie kolęd.
Właściwie to śpiewałem tylko ja i Agatha.
Brat, jak to miał w zwyczaju, wywrzaskiwał kolędy, Grzybiarz nucił, a Dniwecnir coś charczał.
Nagle coś pyknęło i cała choinka zajęła się ogniem.
- O JAK SIĘ JARA! - ucieszył się Brat i pobiegł ogrzać ręce.
Chciałem płakać. Wszystko było nie tak.
Wstaliśmy od stołu i podeszliśmy do Brata. Patrzyliśmy jak dopala się choinka. A dopalała się pięknie.
Agatha objęła mnie, a ja objąłem ją.
- Hej. - zagadnęła, widząc, że jestem zły - przecież nie choinka jest najważniejsza. Nie prezenty. Nie karp czy przypalone ciasto. Najważniejsze jest to, że jesteśmy razem.
Przytuliłem się mocniej. Miała rację.
- MACIE KIEŁBASKI?!
Mieliśmy.
24.12.2008
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz