> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 24 września 2012

289 - Lare i t'ae - recenzja

Eleonora Ratkiewicz wraca z drugim tomem opowieści o przyjaźni człowieka i elfa. W części zatytułowanej Lare i t’ae wydarzenia zakrojone są na ogromną skalę. Nadchodzi susza zagrażająca całemu światu. Czas głodu, krwi i pustynnego wiatru. Władcy poszczególnych krain muszą się zjednoczyć we wspólnej walce i przeciwstawić nieubłaganym siłom natury. Nie jest to jednak łatwe, gdyż każdy z nich ma inny pogląd na sprawę, własny cel i odmienne motywacje. Tylko niezwykle mądry Lermett, władca Najlisu, może ich pogodzić przy drobnej pomocy elfich przyjaciół, starego krasnoluda i młodego, acz utalentowanego maga. Ale czy na pewno mu się uda?

Z pełnej przygód opowieści drogi, jaką była część pierwsza - Tae Ekkejr, przenosimy się do pękającej od intryg i zdradliwych knowań, politycznej gry. Do Najlisu zjeżdżają dyplomaci wydelegowani przez władców każdej liczącej się krainy. Nie brakuje również samych koronowanych głów. Zebrani przywódcy, mimo oficjalnie panującego pokoju, są podzieleni. Otwierają się stare rany i zamiast rozwiązania, kolejne rady przybliżają władców do wojny. Lare i t’ae jest doskonałym przykładem sequela – wszystkiego jest tu więcej, wydarzenia zakrojone są na szerszą skalę niż w pierwszym tomie, również zagrożenie jest większe. Afera, wokół której ogniskowała się fabuła części pierwszej, była jedynie przystawką do tego, co ma nadejść w tomie drugim. Również postaci jest dużo więcej – każda z dziewięciu krain wysyła do Najlisu swą delegację, składającą się przynajmniej z kilku członków. Mamy dzięki temu okazję poznać ludy zamieszkujące poszczególne krainy, dowiedzieć się co nieco o ich zachowaniach i przyzwyczajeniach. Każda z postaci ma do odegrania swoją rolę, jednak można czasem poczuć się zagubionym w ich natłoku, zwłaszcza, że większość imion jest niezwykle podobna, a i same postacie nazywane są przynajmniej kilkoma przydomkami. Kreacjom bohaterów nie można jednak niczego zarzucić, wielu z nich trudno wręcz nie darzyć sympatią.

Nad fabułą wciąż unosi się widmo nadchodzącej zagłady, nie przeszkadza to jednak autorce wplątywać w fabułę coraz rozmaitsze gagi i pełne humoru sytuacje i dialogi. Niejednokrotnie zdarzało mi się parsknąć śmiechem, by po chwili uronić łzę wzruszenia – Eleonora Ratkiewicz pisze bardzo emocjonalnie, jej książka chwyta za serce. Często zmusza nas do wstrzymania oddechu, gdy z wypiekami na twarzy śledzimy losy bohaterów. Tak jak i w pierwszym tomie, autorka pięknie pisze o przyjaźni i miłości, świetnie oddając zawiłości ludzkich charakterów.

Lare i t’ae jest pod każdym względem lepsze od swojej poprzedniczki. Eleonora Ratkiewicz pisze dużo lepiej – poprawił się styl, warsztat pisarski, jak i wyczucie rytmu. Lepsze jest rozłożenie akcentów – mamy chwile, gdy akcja gna do przodu, jak i te, kiedy mamy szansę złapać oddech. Tło wydarzeń jest sprawnie przygotowane, autorka wymyśliła świetne, żyjące własnym życiem uniwersum, z którego w pierwszej części zobaczyliśmy jedynie malutki fragment. Może fabuła nie jest zbyt oryginalna, jednak można to autorce wybaczyć. Bo, wbrew pozorom, fabuła stanowi tylko pretekst do przedstawienia prawd o ludzkich uczuciach i zachowaniach. Czasem chyba jest to zrobione zbyt łopatologicznie, jednak Lare i t’ae kazało mi się czasem chwilę zastanowić i pomyśleć. Dodając do tego wyraziste postacie i sporo humoru, a także kilka świetnych anegdot wplecionych w fabułę, nie można Lare i t’ae nie polecić.


Recenzja pierwotnie została opublikowana na portalu Valkiria Network.
Tutaj pisałem o tomie pierwszym - "Tae Ekkejr!".

Brak komentarzy: