Najnowszy tom pisanej dla Vertigo serii Mike'a Carey'a cierpi na to samo
co poprzednie - jest nierówny. Na "Wilka pod drzewem" składają się trzy
opowieści, które w głównej mierze kontynuują wątki z części poprzedniej.
Powraca dość chaotyczna w moim odczuciu i zmierzająca nie wiadomo gdzie
intryga, bełkotliwa narracja i średniej klasy rysunki. Ale i tak jest
lepiej niż ostatnio. Po kolei...
Pierwsza historia w zbiorku "Lilith" to podróż w przeszłość, do
wydarzeń, które rzucają nieco światła na przyczynę buntu Lucyfera.
Nietrudno odgadnąć, kto jest jej główną bohaterką, ciekawy może
natomiast wydawać się fakt jej powiązań ze Srebrnym Miastem. To
najlepsza historia w tomie (mimo błędu, który burzy pewne założenia
wykreowanego przez Careya świata - choć może być tak, że w kolejnych
tomach scenarzysta wyjaśni, że to, co uważamy za jego pomyłkę, wcale
takową nie jest), właśnie dzięki oderwaniu od głównych wydarzeń i
ciekawemu spojrzeniu wstecz. Duży plus tej opowieści stanowią
charakterystyczne ilustracje P. Craiga Russella - artysty, którego
rysunki stoją o kilka poziomów wyżej niż prace standardowych rysowników
serii.
Druga opowieść - "Neutralny grunt" - nie prezentuje sobą niczego
odkrywczego. Ten krótki i momentami zabawny zapychacz opowiada o
klasycznym przykładzie opętania człowieka przez demona. Również rysunki
są na zwykłym poziomie serii - czyli dość średnim. Choć kadrom Teda
Naifeha nie brak odpowiedniej dawki dynamizmu i ekspresji, całość nie
wypada najlepiej - styl rysownika jest specyficzny i mnie nie przypadł
do gustu.
"Wilk pod drzewem" jest najdłuższą prezentowaną tu opowieścią i być może
dlatego to właśnie on dał tytuł całemu albumowi. Wracamy do głównego
wątku (o ile w serii w ogóle taki istnieje...) i znów przez scenę
przewija się trylion bohaterów. Wspominałem już chyba o tym w recenzji
poprzedniego tomu, że ciągłe pojawianie i znikanie nowych postaci jest
dla mnie męczące. Tu pojawia się takich przynajmniej kilka, z czego
głównie tytułowy Wilk (zaczerpnięty z mitologii nordyckiej) wzbudza
zainteresowanie - reszta stanowi mniej lub bardziej wyraziste tło dla
jego poczynań. To, co naprawdę się scenarzyście udało w tym tomie, to
zakończenie - jest zaskakujące, efektowne i dynamiczne. Wzbudza również
apetyt na więcej, co szczerze mnie zdziwiło, bo od pewnego czasu czytam
"Lucyfera" bardziej z przyzwyczajenia niż ciekawości.
Ósmy "Lucyfer" raczej niczym nie zaskoczy czytelników poprzednich tomów.
Na pochwałę zasługuje jedynie "Lilith", która wniosła powiew świeżości
do serii - zarówno w warstwie fabularnej (choć obyło się bez rewolucji),
jak i graficznej. Dwie pozostałe historie to nic nowego w serii - fani
Lampki (jak niektórzy, za sprawą Mai Lidii Kossakowskiej i jej
Anielskiego Cyklu nazywają pieszczotliwie lub złośliwie Niosącego
Światło) będą je kochać, haters gonna hate, a ja znów jestem rozdarty. Z
jednej strony zakończenie "Wilka pod drzewem" mnie zainteresowało, a z
drugiej jestem niemal pewny, że w kolejnych częściach Carey powtórzy te
same błędy, które towarzyszą cyklowi niemal od samego początku
(najwyraźniej się na nich nie uczy, albo co gorsza wcale ich nie
dostrzega). Przyznam szczerze, że gubię się trochę, bo wątków i postaci
jest multum. Liczę jednocześnie na to, że sam Carey się nie pogubił i
trzy ostatnie tomy opowieści o Gwieździe Zarannej rozwieją wszelkie moje
wątpliwości. Odpowiedź na to pytanie dostaniemy pewnie w przyszłym
roku.
Recenzja pierwotnie ukazała się na Alei Komiksu.
Tutaj pisałem o tomie siódmym - Lucyfer: Exodus.
2 komentarze:
No ja właśnie zabieram się do przeczytania pierwszej części. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. :)
Zależy co lubisz. Dla mnie Lucek jest trochę nazbyt efekciarski w niektórych aspektach (klimatyczna, acz bełkotliwa narracja i dialogi z pompą), a sama historia zbyt przekombinowana (dużo wątków i postaci, które pojawiają się i znikają). No, ale zobaczymy, mam nadzieję, że efekt końcowy będzie jednak dobry i Carey wyjdzie z tego wszystkiego obronną ręką.
Chętnie zapoznam się z Twoimi odczuciami.
Prześlij komentarz