> expr:class='"loading" + data:blog.mobileClass'>

poniedziałek, 21 grudnia 2015

Juan Solo: Spluwysyn. Psy Władzy - recenzja

W maju 2015 na polski rynek komiksowy wjechało z buta nowe wydawnictwo. Scream Comics zupełnie nieoczekiwanie dostarczyło czytelnikom cztery świeżutkie albumy komiksowe, domykając między innymi legendarny cykl Moebiusa i Jodorowsky’ego - Incal. W październiku wydano zbiorczy tom tejże serii oraz prequel sagi Metabaronów – Castaka. Wśród nowych tytułów znalazł się również Juan Solo – album zbierający dwa pierwsze tomy (z czterech) przygód „Chrystusa z Tlacahuepan” o tytułach Spluwysyn i Psy Władzy. Kto nad sci-fi przedkłada brutalną opowieść o korupcji na szczytach władzy, temu Scream Comics proponuje Juana Solo.




Główny bohater to porzucony na ulicy, wychowany przez prostytutkę człowiek z psim ogonem. Dzieciństwo i młodość, które trudno nazwać łatwymi, uczyniły z niego twardego i zdecydowanego mężczyznę. Faceta, który nie boi się ubrudzić sobie rąk i za odpowiednią sumę podejmie się każdego zadania, a nawet zdradzi przyjaciół. Świat, w jakim przyszło mu żyć, jest napędzany przemocą, wyuzdanym seksem i narkotykami. Każdy jest skorumpowany i działa we własnym interesie.

Zbrodnia i przemoc dla Solo są wartościami samymi w sobie. Tylko dzięki nim może udowodnić swoją wartość. Z podobnych przekonań wychodzi chyba scenarzysta, bo w jego historii trudno szukać choćby jednego promyka nadziei, choćby jednego pozytywnego aspektu. Następujące po sobie sekwencje bijatyk, strzelanin, zdrad i morderstw odpychają czytelnika intensywnością, ilością i olbrzymim wyolbrzymieniem. Podobnie jak bezwzględny główny bohater, z którym trudno sympatyzować. Każda z postaci obdarzona została deformacją – czy to duchową czy fizyczną – i tylko kobiety są posągowo piękne – ich rola sprowadza się jednak do przedmiotowego zaspokajania męskich fantazji. Wizja Południowej Ameryki prezentowana przez Jodorowsky’ego jest równie wstrząsająca co jednowymiarowa.


Jak zapewnia sam Jodorowsky, przygody Juana Solo zmierzają na wielki ekran, zaś on sam stanie za kamerą. Patrząc na jego surrealistyczne projekty filmowe, może z tego wyjść coś ciekawego. Tym bardziej, że warstwa graficzna Solo to niemal gotowy storyboard. Francuski rysownik Georges Bess opowiada za pomocą obrazu w bardzo filmowy sposób. Kadrowanie, zróżnicowanie planów, płynne przejścia pomiędzy scenami w połączeniu ze stonowaną, żółto-pomarańczową kolorystyką czynią dzieło Bessa i Jodorowky’ego bardzo sugestywną wyprawą w rozżarzone od upalnego słońca ulice południowoamerykańskich miasteczek. Podróżą w mroczne zaułki ludzkiej duszy.


Warto docenić Scream Comics za piękne wydanie (twarda oprawa, gruby papier i duży format) oraz zwrot w stronę komiksowej pulpy, gdy rynek zalewany jest przez mainstreamową superbohaterszczyznę. Choć po Jodorowskym oczekiwałem głębszej oraz lepiej poprowadzonej historii, to podejrzewam, że Juan Solo znajdzie swych zwolenników. Być może docenią oni - niczym chłopiec, którego Solo bierze pod swe skrzydła pod koniec albumu – jego siłę, wytrzymałość, albo – jak oddające mu się kobiety – zdecydowanie i urok łajdaka. Urok, którego ja niestety nie dostrzegłem. 


4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Dobra recenzja, ale dlaczego tu jest ocena a w Wolverine nie?

Jan Sławiński pisze...

W Wolverinie też już jest, Panie Anonimowy Fetyszysto Ocen ;)

Gabriel Ojrzanowski pisze...

Właśnie się zabieram za Juana, dosłownie kilka dni temu dorwałem w końcu. Liczę na krwawe i sakralne uniesienia, obcowanie z mistrzem Jodo to zawsze duże przeżycie :) A trafiłem dziś naTwój blog, szukając pewnego info o Bioshocku, wygląda na to, że zarastasz Internet i co lepsze, nie zachwaszczasz, a wręcz przeciwnie. Wielki szacun Jan, za pracę, pasję i oddanie słusznej sprawie:) Howgh!

Jan Sławiński pisze...

Dzięki Gabriel za miłe słowa, właśnie one zawsze sprawiają, że nie tracę zapału i chęci do pisania!