Piąty już, tym razem czerwony, zbiorczy tom przygód Lucky Luke'a to po raz kolejny trzy historie. W pierwszej z nich - Daltonowie wciąż uciekają - niesławni, ale słynni bracia zostają ułaskawieni na mocy dekretu o generalnej amnestii. Najpierw próbują okraść bank, który każdej nocy przenosi się w inne miejsce, a następnie zostają porwani przez Indian. To jedna z tych mniej udanych historii, gdzie najciekawszym punktem zwrotnym jest owo porwanie, a reszta stoi na standardowym dla Goscinnego i Morrisa poziomie – dobrym, jednak daleko mu do ich najlepszych dokonań.
Miasto Duchów to historia dwóch mężczyzn, którym wydarzył się " niefortunny wypadek" – Luke spotyka ich na drodze oblanych smołą i obtoczonych w pierzu. Razem z nimi trafia do miasteczka opuszczonego przez poszukiwaczy złota, a następnie do kolejnego, tętniącego życiem. Humor oparty jest na coraz dziwniejszych próbach oszustw, jakich starają się dopuścić dwaj szulerzy i prostocie, z jaką szeryf je krzyżuje. Warto zwrócić uwagę na cudowną gamę postaci drugoplanowych, od szalonego poszukiwacza po starca na wózku inwalidzkim z obłędem na punkcie jedzenia. Po raz kolejny Goscinny proponuje mnóstwo gagów, z czego jak zawsze jeden oparty jest na powtarzalności i bawi do łez.
Trzeci album - Daltonowie odkupują winy - jest opowieścią o niecodziennym programie resocjalizacji. Jeśli bracia przez miesiąc po wypuszczeniu z więzienia będą żyli uczciwie, to odzyskają wolność. Na eksperymentem czuwa Lukcy Luke, który zostaje przez to posądzony o przystanie do bandy i trafia nawet za kratki! Sytuacja szybko zostaje wyjaśniona, jednak ludzie wciąż są nieufni wobec Daltonów. Muszę przyznać, że nie przepadam za historiami z Daltonami, gdzie obok kilku perełek, większość oparta jest na podobnym schemacie: Daltonowie uciekają, robią zamieszanie, a finalnie Luke ich łapie i oddaje w szeroko rozwarte ręce więziennictwa. Tym razem jest inaczej, co samo w sobie stanowi niewątpliwy plus, w dodatku to najzabawniejsza historia w zbiorku i zdecydowanie najlepiej rozwinięta pod względem scenariusza.
Dowcip Goscinnego jest szybki i celny niczym kula wystrzelona przez Lucky Luke'a. Choć komiksy powstały w latach 60. XX wieku ciągle bawią i dostarczają mnóstwo frajdy. Zaskakująco dobrze czytało mi się dialogi, co szybko wyjaśniła stopka redakcyjna – na stanowisko tłumacza powróciła Maria Mosiewicz. Morris jak zawsze staje na wysokości zadania i swym karykaturalnym, luźnym stylem doskonale ilustruje scenariusze Gościnnego i dostarcza dobra dla oczu, jak mało kto. Co tu dużo mówić – czerwony tom to kolejny mistrzowski popis umiejętności obu artystów.
Ocena: 8/10
A tutaj o niebieskim.
2 komentarze:
Lądujesz na bezludnej wyspie, pojawia się dżinn i proponuje ci jeden z tomów Lucky Luke'a. Jeden. Wszystkie są dobre, wiadomo. Który wybierzesz?
Pierwszy na myśl przyszedł mi "Dyliżans", bo to jeden z pierwszych i najlepszych albumów jakie czytałem. Choć nie znam ponoć najlepszego - "Mamy Dalton". Gdybym mógł mieć dwa, to wziąłbym jeszcze "Billy Kida".
Prześlij komentarz